W tej części nie będzie niczego o dochodzeniu... Chyba XD I przestań się już z tego lać, Czygan XD
______________________________________________________________________
- Na tym się nie da spać. - Zduszony jęk Johna złamał ciszę panującą w naszym nowym mieszkaniu. - Tu chyba nawet nie ma materaca, tylko jakiś koc!
- W materacu jest słoma. To jak powrót do natury! - Rozległ się głos z łóżka stojącego najbliżej mnie. George nie ukrywał zachwytu nad tym pokojem. Był już znudzony tym ciągłym luksusem, a teraz proszę, jaki interesujący zwrot akcji.
- Dobra, cicho, rano musimy wcześnie wstać. - Paul próbował ich uciszyć. Czyli, że nikt z nas nie spał, chociaż była już północ.
- Mam na drugą zmianę. Praca osiem godzin dziennie mnie wykończy! - Westchnął John.
- Na koncertach chyba bardziej się człowiek męczy... - Zauważyłem.
- Ringo, śpij, Winston musi odpocząć. On się przejmuje moją stresującą pracą. Miałem dzisiaj takiego klienta, mówię wam, okropny! Był gruby i czerwony jak burak...
- Ciiiiiiiiiiiiisza! - Tym razem to George spróbował zaprowadzić nocny porządek, jednak nie udało mu się, bo John wciąż opowiadał o kebabie.
- ...no i on do mnie "Nie zapłacę za sos. Mam tu kartę stałego klienta!", a ja do niego, że karta tak nie działa i że odejmuje się 10% od całości zamówienia, na co on, że nie będzie się kłócił z nowym pracownikiem i że zna mojego szefa! Wyobrażacie sobie? - Mój przyjaciel był naprawdę oburzony.
- Fascynujące, co było później? - Zapytałem z czystej uprzejmości, gdyż specjalnie nie interesują mnie klientela budki z fastfoodami.
- Nic. - Nie zabrzmiało to szczerze.
- Na pewno nic, John?
- Na pewno! Przecież wcale nie wywaliłem mu tego sosu na twarz, ani nic...
- CO ZROBIŁEŚ?
- ...a on nie powiedział, że mnie pozwie.
- Będziemy mieć przez Ciebie kłopoty. Jak zwykle.
* * *
- Pobudka, chłopaki! - Głos Anny wybudził mnie z głębokiego snu. Śniło mi się, że razem z Johnem zwiedzamy Krainę Wiecznych Nosów, mieszkamy w gigantycznej przegrodzie nosowej, jemy pianki w kształcie nosów i mamy gromadkę nosowych dzieci. Przez cały czas trwania snu John nosił na głowie perukę, która wyglądała dokładnie tak, jak blond włosy Anny.
- Kobieto, czyś ty oszalała? - Mruknął niezadowolony John, który od jakiejś godziny spał na podłodze.
- Chcecie być z powrotem w domu, czy nie?
- Chcemy, chcemy. - Powiedziałem, próbując pozbyć się z głowy wizji Johna w peruce.
Kilkanaście minut później byliśmy gotowi do wyjścia. Wyglądaliśmy tym razem w miarę normalnie, gdyż ubrania w których tu przybyliśmy właśnie wróciły z pralni. Zjechaliśmy windą na sam dół i wyszliśmy z bloku. John z niesmakiem spojrzał na swoje miejsce pracy, gdzie krzątało się już kilka osób w papierowych maskach, po czym potrząsnął głową i wsiadł do samochodu naszej gospodyni. Również wpakowaliśmy się do auta. Ostatnimi czasy nie jest to mój ulubiony środek transportu...
Po jakimś czasie dojechaliśmy do niezbyt wysokiego budynku w jakiejś starej dzielnicy miasta. Wszystko było tam szare i jakieś takie podniszczone, pod nogami czasem zaplątała się jakaś pusta puszka po piwie czy ulotka z reklamą nocnego klubu. W każdej chwili z jakiegoś ciemnego zakątka mógł się wychylić jakiś zbir i nas okraść... Chyba pomyślałem to w złej godzinie, bo właśnie zza rogu wychynął chudy, pająkowaty człowieczek mniejszy nawet ode mnie, z łysą głową, nieprzyjemnym wyrazem twarzy i w workach po ziemniakach na ciele. Wyglądało to tak, jakby nagle schudł 50 kilogramów i nie zdążył przebrać się w ubrania dopasowane do jego sylwetki. Anna zaklęła cicho pod nosem i ścisnęła mocniej pasek swojej torebki. Człowiek chyba nie zauważył jeszcze czterech mężczyzn stojących w cieniu za dziewczyną, to znaczy - nie zauważył NAS.
- Te, lalunia, masz jakiś problem? - Zapytał, a ja poczułem ulgę. To nie był łotrzyk, tylko dżentelmen, który chciał pomóc damie pytając się najpierw, czy boryka się z jakimś problemem! Cóż za klasa, cóż za męstwo! Może te czasy nie są aż takie złe? Słowo "lalunia" zapewne wyrażało zachwyt nad pięknem napotkanej dziewczyny. Ah, cóż za amant!
- Daj nam przejść. - Warknęła Anna, a ja oburzyłem się nie na żarty. Jak ona mogła tak potraktować tego szarmanckiego mężczyznę?
- Anno, twoje zachowanie jest bardzo nie na miejscu! - Powiedziałem, wychylając się z cienia. - Ten pan przecież tylko zapytał, czy...
- Ringoooo, nie... - Paul i John przytrzymali mnie za ramiona i wciągnęli z powrotem w kąt. Mały człowiek chyba zauważył, że Anna nie jest sama. Chyba pomyślał, że któryś z nas jest jej chłopakiem i nie mógł się pogodzić z takim zawodem miłosnym, bo spojrzał na nas przerażony i oddalił się z prędkością niemal równą prędkości światła do miejsca, z którego przyszedł.
- Dlaczego byłaś dla niego taka niemiła? - Zganiłem dziewczynę. Spojrzała na mnie i pokręciła głową, po czym skierowała się w stronę schodów prowadzących do budowli i zniknęła w drzwiach. George pociągnął mnie za sobą do wejścia i kątem oka udało mi się dojrzeć tabliczkę wiszącą na drzwiach. Stało na niej napisane "Benjamin Tapeworm, dentysta i ginekolog-położnik". Zdążyłem jeszcze pomyśleć, że ów profesor raczej nie ma zachęcającego nazwiska, po czym zostałem wciągnięty do oślepiająco białej poczekalni. George puścił mój rękaw i usiadł na najbliżej stojącym krzesełku. Paul i John już siedzieli, wpatrując się w płaski ekran. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to telewizor. Właśnie jakaś półnaga kobieta tańczyła, a w tle słychać było dźwięki często spotykane podczas remontów.
- Anno, dlaczego stacja z filmami erotycznymi jest włączona u dentysty? To taka nowoczesna moda? - Zapytał nieco zniesmaczony Paul.
- Sęk w tym, że to nie jest stacja z filmami erotycznymi, tylko telewizja muzyczna... Tak teraz wygląda muzyka... Półnagie, a czasami i nagie dziw... dziewczyny w teledyskach i różne takie przypadkowe dźwięki. - Smutno wyjaśniła Anna.
- Żartujesz...
- Niestety nie... - Dziewczyna zaczęła przypatrywać się własnym paznokciom.
- Właściwie to dlaczego jesteśmy u ginekologa-położnika? Ringo jest w ciąży? - Zapytał John.
- Nie ja, tylko Winston i to ty będziesz płacił alimenty. - Zażartowałem, by trochę rozluźnić atmosferę.
- Winston, kochanie! Będziemy mieli dzieci! Będziemy na zawsze szczęśliwą rodziną! Ty, ja, Ringo, Cyn i nasze nosiątka! - Pisnął gitarzysta, a mnie przypomniał się dzisiejszy sen. Na szczęście drzwi gabinetu otworzyły się. Stał w nich tyłem jakiś pacjent posturą przypominający piłkę i ściskał rękę osobie, która ukryta była po drugiej stronie. Po chwili odwrócił się i z uśmiechem wyszedł na zewnątrz. Z gabinetu doleciało do naszych uszu wątłe "następny!". Anna pierwsza wstała i skierowała się do pomieszczenia. Na trzęsących się nogach weszliśmy za nią.
Znaleźliśmy się w najzwyklejszym na świecie gabinecie dentystycznym. W jednej ze ścian było dwoje drzwi, jedne - jak głosiła przyklejona do nich gumą do żucia kartka - były wejściem do gabinetu ginekologicznego, a drugie prowadziły do pomieszczenia gospodarczego.
- Witam. - Z rogu pomieszczenia dopłynął do nas cichuteńki głos, niepasujący zupełnie do właściciela, na którego spojrzałem chwilę później.
Był to dorodny młodzian, mierzący sobie zapewne więcej niż dwa metry. Miał twarz pooraną licznymi bliznami, które sprawiały, że wyglądał na weterana wojennego. Na głowie połyskiwała łysina, emanująca dostojnością pod wpływem jasnego światła jarzeniówek. Pod różowawym fartuchem lekarskim wyraźnie rysowały się mięśnie. Mężczyzna wyglądał na takiego, który może zmieść człowieka z powierzchni ziemi jednym tylko pstryknięciem palca. A już zwłaszcza takiego człowieka, który ma niewiele ponad 170 cm wzrostu... Odruchowo schowałem się za George'a.
- Chłopcy, to jest mój znajomy, profesor... doktor habilitowany... docent... yyy... - Anna podrapała się po głowie z zakłopotaniem.
- P-po prostu Ben... - Lekarz przedstawił się głosem wystraszonej sześciolatki.
- No właśnie, Ben. Spróbuje wam pomóc.
- D-dokładnie. Zapraszam tutaj... - Ben ruszył przez gabinet i otworzył przed dnami drzwi do schowka. Trzęsącym się ruchem ręki zaprosił nas do środka.
Jednak pomieszczenie, w którym się znaleźliśmy, nie przypomniało ani trochę pomieszczenia gospodarczego...
_______________________________________________
Meh, napisałam to przy zupełnym braku weny i przy okrzykach siostry > < No i dalej mnie wszystko boli po wycieczce, chociaż wróciłam w środę wieczorem.
Po drodze do Szczawnicy, gdzieś tak w Bytomiu, mijaliśmy billboard z Paulem *-* Wszędzie już wstawiłam to foto XD Możecie je zobaczyć na przykład na moim Twitterze ^ ^
Rozumiecie to, że jeszcze tylko 22 dni do koncertu? Nie mogę uwierzyć... Jutro będzie można mówić, że się "w tym miesiącu idzie na koncert Paula McCartney'a". Niesamowite *-*
Zauważyłam, że ostatnio jest mało komentarzy pod notkami, więc posunę się do pewnego szantażu <mwahahahahaha!> i następną notkę dodam, jak będzie pod tą 10 komentarzy ; ; Wredna ja. Ale chcę widzieć, że dalej ktoś te bzdury czyta ; ;
Phhhrezentacja mojej koszulki z Abbey Road ^ ^ Nie zwracajcie uwagę na tłuszcz imieniem Hildegarda.
Do zobaczenia za 10 komentarzy! ^ ^
Ask.fm
Twitter
piątek, 31 maja 2013
niedziela, 12 maja 2013
100 komentarzy i ponad 3000 wyświetleń na blogu! \(^__^)/
Cześć!
Dzisiaj na blogu pojawił się 100 komentarz! :3 Oto i on:
Baaaardzo, bardzo, bardzo Wam dziękuję za to, że jesteście ze mną - komentujecie, czytacie... To właśnie dzięki Wam chce mi się robić to dalej :3 Kocham Was! ♥
Dzisiaj na blogu pojawił się 100 komentarz! :3 Oto i on:
A tutaj takie cuś:
(nie zwracajcie uwagi na zaćpane spojrzenie ; ;)
Także tego... Keep on rockin! Mam nadzieję, że nadal będziecie ze mną ^ ^
Trzymajcie się i nie puszczajcie ^ ^
BeatleStarr
wtorek, 7 maja 2013
Ringuniowi zdarzyło się myśleć, cz. 7. - Co dalej?
- Zbłaźniliśmy się. - Powiedział zniesmaczony John, jednocześnie wskakując na kanapę w mieszkaniu Anny.
- Nie da się ukryć. - Mruknąłem, ściągając marynarkę w kwiatki. George i Paul weszli za mną do pomieszczenia. Anna jakąś minutę temu wpadła do domu jak burza i teraz z jej pokoju dochodziła głośna szamotanina.
- Co ona tam robi? Mało mnie nie zabiła drzwiami przy wchodzeniu. - John zmarszczył brwi i zapukał w ścianę, za którą znajdowała się sypialnia dziewczyny. Hałas na chwilę ustał, jednak po sekundzie lub dwóch powrócił ze zdwojoną siłą.
- Może próbuje zbudować bombę? - Myślał na głos George. - Chociaż nie, to za trudne dla dziewczyny.
- Męski szowinista! - Niespodziewanie w pokoju pojawiła się Anna. W rękach dźwigała stos gazet, niewiele mniejszy od tego, który był w salonojadalniokuchni.
- Czekaj, nie udźwigniesz tego, pomogę ci... - George już wstawał z fotela, jednak napotkawszy morderczy wzrok gospodyni usiadł i zapadł się głęboko w siedzenie. Anna nie znała dobrze naszego gitarzysty i nie wiedziała, że jego słowa płyną ze szczerej chęci pomocy niewieście w potrzebie, a nie z pragnienia podkreślenia słabości kobiety jako istoty... No, nieważne. Dziewczyna wręcz rzuciła papierami na stół i jeszcze raz zmroziła George'a spojrzeniem, po czym odchrząknęła i rozpoczęła przemowę.
- Opowiedziałam o waszym przypadku... przeniesienia się w czasie z moim znajomym naukowcem. Obiecał, że spotka się z wami w najbliższych dniach i spróbuje coś poradzić, jednakże uświadomił mi, że trochę to wszystko potrwa, więc póki co zostaniecie w Londynie z 2013. Może przez tydzień, może przez miesiąc, może przez rok... W każdym razie musicie tu żyć, a ja nie zarabiam w EMI kokosów, w dodatku studiuję. Nie mam też warunków na trzymanie tu czterech facetów...
- Jakbyśmy byli jakimś bydłem. - Szepnął z rozdrażnieniem John. Anna udała, że tego nie słyszy i kontynuowała swoją wypowiedź.
- ... tak więc zostaje wam tylko jedno... Musicie znaleźć jakąś pracę. Najlepiej taką, żebyście nie musieli podawać własnych nazwisk. Dorywczą.
- Ale przecież z takiej pracy nie zarobimy na mieszkanie. - Zauważył Paul.
- Znalazłam wam już lokum, na którego wynajem z pewnością wystarczy wam pieniędzy.
- Ekstra!
- No, to tyle. Ja teraz idę do pracy, wrócę wieczorem... Najlepiej nigdzie nie wychodźcie! Zamówiłam wam pizzę, zaraz powinna być. Już zapłaciłam przelewem. Starajcie się nie pokazywać za bardzo twarzy przy odbiorze. Jak wrócę, to macie mi pokazać oferty, które znaleźliście.
- W porządku, pani generał. - Powiedział kwaśno John, najbardziej z nas wszystkich zmęczony tą sytuacją. Nienawidził wszelkich ograniczeń, a uwięzienie w 2013 było chyba najgorszym z nich. Anna westchnęła głęboko, po chwili jednak uśmiechnęła się.
- Mam swoich idoli w domu, a zachowuję się jak zimna s... Zimna baba. - Zachichotała. Włożyła buty, pomachała nam i zniknęła w drzwiach. Przez kilka minut po jej wyjściu patrzyliśmy na siebie tępo, nie wiedząc co robić. Nie ruszyliśmy się nawet wtedy, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.
Paul pierwszy doszedł do siebie i wziął pierwszą lepszą gazetę. Z westchnieniem sięgnąłem do stosu a po chwili już wszyscy siedzieliśmy z nosami w gazetach.
- "Miła pani w dojrzałym wieku pozna młodego mężczyznę, który będzie jej dotrzymywał towarzystwa w zamian za pieniądze i drobne upominki". - Przeczytał John. - No to chyba mam pracę, nie?
- John, a czy ty wiesz, co to znaczy "w dojrzałym wieku" i "w zamian za pieniądze"? - Zapytał przyjaciele George.
- To oznacza tyle, że John będzie dziwkował jakiejś stulatce. - Stwierdził Paul. John warknął coś niewyraźnie i przewrócił stronę w gazecie.
- Ej, chłopaki, co to jest kebab? - Zapytał po chwili, wlepiając zdziwiony wzrok w papier.
- No chyba jakaś potrawa, coś mi się kojarzy. A co?
- "Zatrudnię do pracy w kebabie. Wynagrodzenie: cztery funty na godzinę". - Przeczytał. - Tylko jak można pracować w jedzeniu?
- Może kebab to nie jest jedzenie, tylko jakiś budynek? Może to jakieś nowe określenie na fabrykę? - Myślał głośno Paul.
- Mi się wydaje, że kebab to synonim od "dom publiczny". Coś mi się obiło o uszy... - Wtrącił George.
- Ale od kiedy w domu publicznym płacą na godziny?
- Może od 2013 roku.
- No tak. - Wróciliśmy do lektury ogłoszeń. Rzuciła mi się w oczy ogłoszenie w czarnej ramce.
- "Konserwacja powierzchni płaskich o podłożu nieutwardzonym". To coś ciekawego! - Rozentuzjazmowałem się, ale zgasił mnie Paul.
- Chodzi o grabienie, Ringo. Konserwator powierzchni płaskich o podłożu nieutwardzonym to ktoś, kto grabi liście z podwórka.
- Oh... - Zaczerwieniłem się i spojrzałem z powrotem na gazetę. - Bingo!
- Nie, ty jesteś Ringo, nie Bingo. - Basista spojrzał na mnie współczująco i poklepał mnie po ramieniu, po czym dodał ciszej - Ten rok 2013 nie działa zbyt dobrze na naszego Richarda.
- To nie tak! Chodzi mi o to, że znalazłem idealną ofertę dla siebie.
- Dajesz, Bingo! - John zachęcił mnie do odczytania tekstu na głos (a przynajmniej wydawało mu się, że zachęcił...).
- "Przyjemna praca w domowym zaciszu - składanie długopisów. 50 pensów za złożenie jednej sztuki.". Idealnie!- Ucieszyłem się. Paul i George stwierdzili, że im także odpowiada taka praca, tylko John wolał zostać przy tajemniczo brzmiącym kebabie.
Resztę dnia spędziliśmy na grze w kółko-krzyżyk i spaniu gdzie popadnie. Gdy wieczorem wróciła Anna zastała mnie i George'e konsumujących zimną pizzę (po dwóch godzinach przypomnieliśmy sobie o niej - leżała na wycieraczce pod drzwiami, a przecież nie mogła się zmarnować, więc przynieśliśmy ją do środka), Paula czytającego jakieś babskie pisemko i Johna śpiącego pod stolikiem do kawy.
- I jak? - Zapytała od progu - Znaleźliście pracę?
- Tak. Ja, George i Ringo będziemy składali długopisy, a John chce pracować w kebabie. Co to jest kebab?
- Takie mięso w bułce...
- On myśli, że to synonim od "burdel" i nie waż się wyprowadzać go z błędu. - Zaśmiał się Paul. Anna usiadła i przeczytała ofertę kebabu.
- O, świetnie, to zaraz pod domem! Właściwie to tuż pod moim oknem, tylko kilka pięter niżej, oczywiście. - Ucieszyła się. Cała nasza trójka (John wciąż chrapał pod stołem) rzuciła się do okna. Po spojrzeniu w dół zobaczyliśmy tylko biały prostokąt i metalowe coś do holowania.
- Więc ten kebab sprzedaje się w przyczepie?
- Zazwyczaj tak.
- John będzie zachwycony!
* * *
Druga noc spędzona na podłodze nie była już taka niewygodna. Dostaliśmy więcej materacy i znalazło się kilka dodatkowych poduszek. Rankiem czekały już na nas trzy pudła wypełnione częściami długopisów, a na Johna czerwone spodnie, biała koszula, fartuch w pionowe pasy i czerwono-biała czapeczka na głowę. Widząc to lekko się zdziwił.
- Dziwny strój jak na pomocnika alfonsa. - Zauważyła Anna, ledwo maskując śmiech. Paul posłał jej karcące spojrzenie, John jednak nie wyczuł w tym nic podejrzanego.
- To Paul ma dziwny strój. - Powiedział Lennon, patrząc na przyjaciela. Cóż, to był fakt. Mieliśmy ubrania pożyczone od starszego sąsiada naszej gospodyni, wykradzione z worka przeznaczonego dla Caritasu. Paul miał workowate, zielone spodnie i sweterek w kratę, George nosił powycierany łososiowy dres a ja byłem dumnym posiadaczem ogrodniczek i pomarańczowego golfa. Chociaż nasz ubiór i tak nie robi różnicy, bo pracujemy w domu.
- John, pamiętasz jak dojść? Wchodzi się przez tę budkę tam na dole. - Gospodyni nieznacznie wskazała głową na okno.
- Dziwne wejście do...
- A jak ktoś go pozna? - Zapytał nagle Paul.
- To raczej średnio możliwe. - Anna podniosła z szafki kartonową maskę przedstawiającą rysunkową twarz uśmiechniętego człowieczka. Miała wycięte dziurki na oczy a do głowy "mocowało" się ją na gumce.
- To logo tego kebabu. - Dziewczyna nieomal dusiła się ze śmiechu, my z resztą podobnie. - Takie są zasady, wszyscy pracownicy to noszą.
- Dziwny ten nowoczesny świat. - Mruknął John i powlókł przebrać się do łazienki. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi pokój aż drżał od cichego śmiechu.
- Cicho, idzie! - Pisnął George. Natychmiast twarze nam skamieniały i zastygliśmy w nienaturalnych pozach. John w całym tym stroju wyglądał komicznie. Nie wiem, jak udało nam się nie śmiać aż do momentu opuszczenia przez niego mieszkania trzydzieści sekund później. Później w szalonym wyścigu popędziliśmy do okna. Po kilku minutach zobaczyliśmy Johna wychodzącego z klatki. Pewnym krokiem podszedł do budki. Pomachał komuś. Tym kimś okazał się być właściciel budki z kebabem. Mężczyzna zaczął rozmawiać z Johnem. Mogliśmy się domyślić, że nasz kolega zwiesił tak ramiona i przygarbił się właśnie z powodu tej rozmowy. Odskoczyliśmy od okna i znów zaczęliśmy głośno się śmiać.
- Koniec tego dobrego. - Powiedziała w końcu Anna i spojrzała znacząco na pudła.
* * *
- Zaraz odpadną mi ręce! - Jęknąłem. George złożył właśnie ostatni długopis, a Paul był w łazience i moczył obolałe palce pod zimną wodą. Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich John. Wyglądał jakby był zmęczony i jakiś taki... wymięty.
- Kebab to wcale nie dom publiczny. Kebab to jedzenie. - Powiedział kwaśno i rzucił się na fotel.
Byliśmy tak zmęczeni, że nie mieliśmy nawet siły się śmiać. Paul wrócił z łazienki, obdarzył nas krótkim spojrzeniem i położył się pod stolikiem do kawy.
- Tu jest nawet całkiem wygodnie. - Stwierdził.
Obudziło nas gwałtowne otwarcie drzwi. To Anna wróciła z pracy. Wstaliśmy na równe nogi i nerwowo spojrzeliśmy na nią.
- Nie opierniczamy się, tylko idziemy zwiedzać wasze nowe mieszkanie! - Powiedziała wesoło, wygrzebała z torby jakieś klucze po czym rzuciła ją na podłogę i nie czekając na nas wyszła na zewnętrzny korytarz. Wybiegliśmy za nią.
- Gdzie to jest?
- Oh, bardzo blisko! - Wykrzyknęła z radością. Zaprowadziła nas do windy i wcisnęła najwyższy przycisk.
- Penthouse! - Ucieszył się John. - Tylko ile to będzie kosztowało?
- Dziesięć funtów tygodniowo. - Odpowiedziała dziewczyna. Po chwili winda zatrzymała się, a my wypadliśmy na malutkim korytarzyku. Było tam tylko dwoje drzwi. Jedne były pomalowane na różowo, ale farba odchodziła z nich właściwie całymi płatami, ukazując lite drewno. Drugie drzwi były szare. Anna wręczyła nam kółko z dwoma kluczami. John otworzył szare drzwi i przekroczył próg, a my weszliśmy za nim.
Było to brudne, obskurne pomieszczenie pomalowane na biało. Po podłodze walało się mnóstwo starych gazet, papierów i różnych śmieci. Przy ścianach stały cztery łóżka pamiętające jeszcze chyba paleolit, na środku chybotał się stolik z za krótką nogą, a wszystko to przykrywała gruba kołdra kurzu. W pomieszczeniu nie było okien, oświetlała je tylko zwisająca smętnie z sufitu żarówka.
- No i masz swój penthouse, John. - Powiedziałem z głębokim westchnieniem.
- Za tymi różowymi drzwiami na klatce jest łazienka. - Powiedziała Anna. - Na jutro jesteście umówieni z profesorem. Przyjdę po was o ósmej.
__________________________________________________
Powróciłam z chałową częścią! Yay! XD
Nie będę się usprawiedliwiać z tej beznadziei... Po prostu wena poszła się paść. Talent, który i tak znajdował się w śladowych ilościach w moim organizmie, wyjechał do Korei Północnej. Smuteczeg ; ;
Uczę się piosenek z setlisty na pamięć! ^ ^
- Nie da się ukryć. - Mruknąłem, ściągając marynarkę w kwiatki. George i Paul weszli za mną do pomieszczenia. Anna jakąś minutę temu wpadła do domu jak burza i teraz z jej pokoju dochodziła głośna szamotanina.
- Co ona tam robi? Mało mnie nie zabiła drzwiami przy wchodzeniu. - John zmarszczył brwi i zapukał w ścianę, za którą znajdowała się sypialnia dziewczyny. Hałas na chwilę ustał, jednak po sekundzie lub dwóch powrócił ze zdwojoną siłą.
- Może próbuje zbudować bombę? - Myślał na głos George. - Chociaż nie, to za trudne dla dziewczyny.
- Męski szowinista! - Niespodziewanie w pokoju pojawiła się Anna. W rękach dźwigała stos gazet, niewiele mniejszy od tego, który był w salonojadalniokuchni.
- Czekaj, nie udźwigniesz tego, pomogę ci... - George już wstawał z fotela, jednak napotkawszy morderczy wzrok gospodyni usiadł i zapadł się głęboko w siedzenie. Anna nie znała dobrze naszego gitarzysty i nie wiedziała, że jego słowa płyną ze szczerej chęci pomocy niewieście w potrzebie, a nie z pragnienia podkreślenia słabości kobiety jako istoty... No, nieważne. Dziewczyna wręcz rzuciła papierami na stół i jeszcze raz zmroziła George'a spojrzeniem, po czym odchrząknęła i rozpoczęła przemowę.
- Opowiedziałam o waszym przypadku... przeniesienia się w czasie z moim znajomym naukowcem. Obiecał, że spotka się z wami w najbliższych dniach i spróbuje coś poradzić, jednakże uświadomił mi, że trochę to wszystko potrwa, więc póki co zostaniecie w Londynie z 2013. Może przez tydzień, może przez miesiąc, może przez rok... W każdym razie musicie tu żyć, a ja nie zarabiam w EMI kokosów, w dodatku studiuję. Nie mam też warunków na trzymanie tu czterech facetów...
- Jakbyśmy byli jakimś bydłem. - Szepnął z rozdrażnieniem John. Anna udała, że tego nie słyszy i kontynuowała swoją wypowiedź.
- ... tak więc zostaje wam tylko jedno... Musicie znaleźć jakąś pracę. Najlepiej taką, żebyście nie musieli podawać własnych nazwisk. Dorywczą.
- Ale przecież z takiej pracy nie zarobimy na mieszkanie. - Zauważył Paul.
- Znalazłam wam już lokum, na którego wynajem z pewnością wystarczy wam pieniędzy.
- Ekstra!
- No, to tyle. Ja teraz idę do pracy, wrócę wieczorem... Najlepiej nigdzie nie wychodźcie! Zamówiłam wam pizzę, zaraz powinna być. Już zapłaciłam przelewem. Starajcie się nie pokazywać za bardzo twarzy przy odbiorze. Jak wrócę, to macie mi pokazać oferty, które znaleźliście.
- W porządku, pani generał. - Powiedział kwaśno John, najbardziej z nas wszystkich zmęczony tą sytuacją. Nienawidził wszelkich ograniczeń, a uwięzienie w 2013 było chyba najgorszym z nich. Anna westchnęła głęboko, po chwili jednak uśmiechnęła się.
- Mam swoich idoli w domu, a zachowuję się jak zimna s... Zimna baba. - Zachichotała. Włożyła buty, pomachała nam i zniknęła w drzwiach. Przez kilka minut po jej wyjściu patrzyliśmy na siebie tępo, nie wiedząc co robić. Nie ruszyliśmy się nawet wtedy, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.
Paul pierwszy doszedł do siebie i wziął pierwszą lepszą gazetę. Z westchnieniem sięgnąłem do stosu a po chwili już wszyscy siedzieliśmy z nosami w gazetach.
- "Miła pani w dojrzałym wieku pozna młodego mężczyznę, który będzie jej dotrzymywał towarzystwa w zamian za pieniądze i drobne upominki". - Przeczytał John. - No to chyba mam pracę, nie?
- John, a czy ty wiesz, co to znaczy "w dojrzałym wieku" i "w zamian za pieniądze"? - Zapytał przyjaciele George.
- To oznacza tyle, że John będzie dziwkował jakiejś stulatce. - Stwierdził Paul. John warknął coś niewyraźnie i przewrócił stronę w gazecie.
- Ej, chłopaki, co to jest kebab? - Zapytał po chwili, wlepiając zdziwiony wzrok w papier.
- No chyba jakaś potrawa, coś mi się kojarzy. A co?
- "Zatrudnię do pracy w kebabie. Wynagrodzenie: cztery funty na godzinę". - Przeczytał. - Tylko jak można pracować w jedzeniu?
- Może kebab to nie jest jedzenie, tylko jakiś budynek? Może to jakieś nowe określenie na fabrykę? - Myślał głośno Paul.
- Mi się wydaje, że kebab to synonim od "dom publiczny". Coś mi się obiło o uszy... - Wtrącił George.
- Ale od kiedy w domu publicznym płacą na godziny?
- Może od 2013 roku.
- No tak. - Wróciliśmy do lektury ogłoszeń. Rzuciła mi się w oczy ogłoszenie w czarnej ramce.
- "Konserwacja powierzchni płaskich o podłożu nieutwardzonym". To coś ciekawego! - Rozentuzjazmowałem się, ale zgasił mnie Paul.
- Chodzi o grabienie, Ringo. Konserwator powierzchni płaskich o podłożu nieutwardzonym to ktoś, kto grabi liście z podwórka.
- Oh... - Zaczerwieniłem się i spojrzałem z powrotem na gazetę. - Bingo!
- Nie, ty jesteś Ringo, nie Bingo. - Basista spojrzał na mnie współczująco i poklepał mnie po ramieniu, po czym dodał ciszej - Ten rok 2013 nie działa zbyt dobrze na naszego Richarda.
- To nie tak! Chodzi mi o to, że znalazłem idealną ofertę dla siebie.
- Dajesz, Bingo! - John zachęcił mnie do odczytania tekstu na głos (a przynajmniej wydawało mu się, że zachęcił...).
- "Przyjemna praca w domowym zaciszu - składanie długopisów. 50 pensów za złożenie jednej sztuki.". Idealnie!- Ucieszyłem się. Paul i George stwierdzili, że im także odpowiada taka praca, tylko John wolał zostać przy tajemniczo brzmiącym kebabie.
Resztę dnia spędziliśmy na grze w kółko-krzyżyk i spaniu gdzie popadnie. Gdy wieczorem wróciła Anna zastała mnie i George'e konsumujących zimną pizzę (po dwóch godzinach przypomnieliśmy sobie o niej - leżała na wycieraczce pod drzwiami, a przecież nie mogła się zmarnować, więc przynieśliśmy ją do środka), Paula czytającego jakieś babskie pisemko i Johna śpiącego pod stolikiem do kawy.
- I jak? - Zapytała od progu - Znaleźliście pracę?
- Tak. Ja, George i Ringo będziemy składali długopisy, a John chce pracować w kebabie. Co to jest kebab?
- Takie mięso w bułce...
- On myśli, że to synonim od "burdel" i nie waż się wyprowadzać go z błędu. - Zaśmiał się Paul. Anna usiadła i przeczytała ofertę kebabu.
- O, świetnie, to zaraz pod domem! Właściwie to tuż pod moim oknem, tylko kilka pięter niżej, oczywiście. - Ucieszyła się. Cała nasza trójka (John wciąż chrapał pod stołem) rzuciła się do okna. Po spojrzeniu w dół zobaczyliśmy tylko biały prostokąt i metalowe coś do holowania.
- Więc ten kebab sprzedaje się w przyczepie?
- Zazwyczaj tak.
- John będzie zachwycony!
* * *
Druga noc spędzona na podłodze nie była już taka niewygodna. Dostaliśmy więcej materacy i znalazło się kilka dodatkowych poduszek. Rankiem czekały już na nas trzy pudła wypełnione częściami długopisów, a na Johna czerwone spodnie, biała koszula, fartuch w pionowe pasy i czerwono-biała czapeczka na głowę. Widząc to lekko się zdziwił.
- Dziwny strój jak na pomocnika alfonsa. - Zauważyła Anna, ledwo maskując śmiech. Paul posłał jej karcące spojrzenie, John jednak nie wyczuł w tym nic podejrzanego.
- To Paul ma dziwny strój. - Powiedział Lennon, patrząc na przyjaciela. Cóż, to był fakt. Mieliśmy ubrania pożyczone od starszego sąsiada naszej gospodyni, wykradzione z worka przeznaczonego dla Caritasu. Paul miał workowate, zielone spodnie i sweterek w kratę, George nosił powycierany łososiowy dres a ja byłem dumnym posiadaczem ogrodniczek i pomarańczowego golfa. Chociaż nasz ubiór i tak nie robi różnicy, bo pracujemy w domu.
- John, pamiętasz jak dojść? Wchodzi się przez tę budkę tam na dole. - Gospodyni nieznacznie wskazała głową na okno.
- Dziwne wejście do...
- A jak ktoś go pozna? - Zapytał nagle Paul.
- To raczej średnio możliwe. - Anna podniosła z szafki kartonową maskę przedstawiającą rysunkową twarz uśmiechniętego człowieczka. Miała wycięte dziurki na oczy a do głowy "mocowało" się ją na gumce.
- To logo tego kebabu. - Dziewczyna nieomal dusiła się ze śmiechu, my z resztą podobnie. - Takie są zasady, wszyscy pracownicy to noszą.
- Dziwny ten nowoczesny świat. - Mruknął John i powlókł przebrać się do łazienki. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi pokój aż drżał od cichego śmiechu.
- Cicho, idzie! - Pisnął George. Natychmiast twarze nam skamieniały i zastygliśmy w nienaturalnych pozach. John w całym tym stroju wyglądał komicznie. Nie wiem, jak udało nam się nie śmiać aż do momentu opuszczenia przez niego mieszkania trzydzieści sekund później. Później w szalonym wyścigu popędziliśmy do okna. Po kilku minutach zobaczyliśmy Johna wychodzącego z klatki. Pewnym krokiem podszedł do budki. Pomachał komuś. Tym kimś okazał się być właściciel budki z kebabem. Mężczyzna zaczął rozmawiać z Johnem. Mogliśmy się domyślić, że nasz kolega zwiesił tak ramiona i przygarbił się właśnie z powodu tej rozmowy. Odskoczyliśmy od okna i znów zaczęliśmy głośno się śmiać.
- Koniec tego dobrego. - Powiedziała w końcu Anna i spojrzała znacząco na pudła.
* * *
- Zaraz odpadną mi ręce! - Jęknąłem. George złożył właśnie ostatni długopis, a Paul był w łazience i moczył obolałe palce pod zimną wodą. Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich John. Wyglądał jakby był zmęczony i jakiś taki... wymięty.
- Kebab to wcale nie dom publiczny. Kebab to jedzenie. - Powiedział kwaśno i rzucił się na fotel.
Byliśmy tak zmęczeni, że nie mieliśmy nawet siły się śmiać. Paul wrócił z łazienki, obdarzył nas krótkim spojrzeniem i położył się pod stolikiem do kawy.
- Tu jest nawet całkiem wygodnie. - Stwierdził.
Obudziło nas gwałtowne otwarcie drzwi. To Anna wróciła z pracy. Wstaliśmy na równe nogi i nerwowo spojrzeliśmy na nią.
- Nie opierniczamy się, tylko idziemy zwiedzać wasze nowe mieszkanie! - Powiedziała wesoło, wygrzebała z torby jakieś klucze po czym rzuciła ją na podłogę i nie czekając na nas wyszła na zewnętrzny korytarz. Wybiegliśmy za nią.
- Gdzie to jest?
- Oh, bardzo blisko! - Wykrzyknęła z radością. Zaprowadziła nas do windy i wcisnęła najwyższy przycisk.
- Penthouse! - Ucieszył się John. - Tylko ile to będzie kosztowało?
- Dziesięć funtów tygodniowo. - Odpowiedziała dziewczyna. Po chwili winda zatrzymała się, a my wypadliśmy na malutkim korytarzyku. Było tam tylko dwoje drzwi. Jedne były pomalowane na różowo, ale farba odchodziła z nich właściwie całymi płatami, ukazując lite drewno. Drugie drzwi były szare. Anna wręczyła nam kółko z dwoma kluczami. John otworzył szare drzwi i przekroczył próg, a my weszliśmy za nim.
Było to brudne, obskurne pomieszczenie pomalowane na biało. Po podłodze walało się mnóstwo starych gazet, papierów i różnych śmieci. Przy ścianach stały cztery łóżka pamiętające jeszcze chyba paleolit, na środku chybotał się stolik z za krótką nogą, a wszystko to przykrywała gruba kołdra kurzu. W pomieszczeniu nie było okien, oświetlała je tylko zwisająca smętnie z sufitu żarówka.
- No i masz swój penthouse, John. - Powiedziałem z głębokim westchnieniem.
- Za tymi różowymi drzwiami na klatce jest łazienka. - Powiedziała Anna. - Na jutro jesteście umówieni z profesorem. Przyjdę po was o ósmej.
__________________________________________________
Powróciłam z chałową częścią! Yay! XD
Nie będę się usprawiedliwiać z tej beznadziei... Po prostu wena poszła się paść. Talent, który i tak znajdował się w śladowych ilościach w moim organizmie, wyjechał do Korei Północnej. Smuteczeg ; ;
Uczę się piosenek z setlisty na pamięć! ^ ^
ROZWALA MNIE TO XD Znalezione na Tumblr ^u^
Rzegnaicie :3
Choroby:
Fanfiction,
fanfiction o The Beatles,
FF,
George Harrison,
John Lennon,
NIE YAOI xD,
opowiadanie,
Paul McCartney,
Ringo Starr,
The Beatles
Subskrybuj:
Posty (Atom)