poniedziałek, 24 czerwca 2013

KONCERT PAULA.

To był najlepszy dzień mojego życia... Nic więcej chyba nie muszę dodawać.
I nie mogę, za bardzo mi się chce beczeć ; ;








poniedziałek, 17 czerwca 2013

Ringuniowi zdarzyło się myśleć, cz. 9. - Filery i kolejne problemy.

Był to długi, wąski, bardzo mroczny pokój, wyglądający bardziej jak korytarz. Przy obu ścianach stały jeden po drugim rzędy stołów, na których piętrzyły się niewiadomego pochodzenia mechanizmy. Cały ten wystrój coś mi przypominał, jednak nie byłem pewien, co.
- To wygląda jak sala tortur... - Szepnął do mnie Georgie. Poczułem się tak, jakby serce podchodziło mi do gardła. Gitarzysta miał rację... To wszystko wygląda jak loch w jakimś starym zamku albo jak opuszczone laboratorium analityczne. Powietrze miało zapach jakiegoś straszliwego sekretu.
- Ringo, zrobiłeś się zielony. - Zauważył John, który wydawał się w ogóle nie być zaskoczony scenerią, w jakiej się znaleźliśmy. Przełknąłem ślinę.
- P-przepraszam, d-dawno n-nie sp-sprzątałem. - Profesor zaśmiał się nerwowo. Rozejrzał się dookoła, położył palec na ustach i pchnął ścianę za ostatnim stołem. Okazało się, że ukryte tam były drzwi do następnego pomieszczenia.
W drugim pokoju wszystko wyglądało o wiele bardziej profesjonalnie. Zwykły gabinet dentystyczny, tak na pierwszy rzut oka.
Jednakże gdy przyjrzałem się temu bliżej, przerażenie znów ogarnęło mój umysł. Gdzie nie spojrzeć porozrzucane były skalpele, strzykawki i różne inne przyrządy.
- Czy wie pan, jak nas wyciągnąć z tego wieku pornomuzyki? - Zapytał lekkim tonem Paul. Spojrzeliśmy na rosłego człowieka, a ten skinął głową.
- Mam pewien pomysł. - Jego jąkanie jakby zniknęło. W tym pomieszczeniu nabrał pewności siebie... Może jego niewinność była pozorna i on tak naprawdę chce nas zabić? Przeszedł mnie dreszcz.
- Jeżeli nie będzie to jakoś szczególnie inwazyjne, to bardzo chętnie skorzystam. - Mruknął John, przyglądając się jakiemuś skalpelowi.
- Zapewniam was, że nie będzie bolało.
- Może nam pan wreszcie wyjawić, na czym to będzie polegało? - George wyglądał na zdenerwowanego.
- A-ależ oczywiście. Mam tutaj maszynę... To coś jak wehikuł czasu, tak będzie najprościej wyjaśnić. Nie będę was wtajemniczał w działanie tego cudu techniki, bo wątpliwe jest to, że cokolwiek zrozumiecie... Bez urazy, oczywiście. Tak więc, ten oto wehikuł będzie mógł przenieść was w wasze czasy. Jeżeli dobrze go zaprogramuję, to powinniście wrócić dokładnie do tego samego roku, miesiąca i dnia i jego pory, z dokładnością do jednej godziny. - Mówiąc to, Ben wpatrywał się uporczywie w sufit. Czyżby bał się George'a?
- Świetnie, właśnie o to nam chodziło. - Ucieszyłem się. Czerwony naukowiec ciągle obserwował wyłożoną płytkami podłogę pomieszczenia.
- Mam też pewną teorię wyjaśniającą to, dlaczego się tutaj znaleźliście... To prawdopodobnie moja wina. Majstrowałem trochę przy maszynie tego dnia, w którym nie powinienem....
- Jak to?
- Działa tylko w określone dni. Mam cały algorytm... No i bawiłem się przy niej akurat takiego dnia... To była zwykła nieodpowiedzialność z mojej strony. Przepraszam. - Skłonił się nieznacznie.
- A kiedy znów wypadnie taki dzień? - Zapytałem, lekko zaniepokojony.
- Za trzy miesiące. - Wymamrotał cicho profesor.
- No to sobie poczekamy. - Skwitował John, odkładając skalpel.
* * *
Był wieczór. Dzisiaj mijają dwa tygodnie od momentu, w którym się tutaj znaleźliśmy. Przez ten czas trochę zmieniliśmy imidż.
- Strasznie mnie wkurzają te spodnie. - Powiedział John, bezpardonowo ściągając dżinsowe rurki. - Skórzane są wygodniejsze, nawet w naszych czasach.
- Mnie bardziej wkurza to, że musiałem poświęcić swoje włosy. - Mruknął Paul. Taak... Anna jest dobra w wielu rzeczach, jednak strzyc nie potrafi. Od wczoraj wyglądamy więc tak, jakbyśmy całą  czwórką wpadli do maszynki do mięsa.
- Nie wyglądamy już jak Beatlesi, tylko raczej jak Oskubeatlesi. - Podsumował George. Hm, to była nawet dobra strona tego wszystkiego, bo mogliśmy wychodzić z naszego mieszkanka. Marne szanse, by ktoś rozpoznał w nas idoli z lat sześćdziesiątych.
- Ringo, Twoja kolej wyrzucić śmieci! - Przypomniał mi Paul. No tak. Tutaj jakimś cudem zsyp ciągle jest zatkany i śmieci trzeba wywalać do wielkich kubłów stojących pod budynkiem. Wstałem, po czym z westchnieniem podniosłem z podłogi plastikowy worek, wypełniony szczelnie papierami, kolorowymi gazetami i tekturowymi pudełkami po chińszczyźnie. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na pokój i wyszedłem. Winda na szczęście jeszcze działa... Zjechałem na dół, wyszedłem z budynku i wyrzuciłem śmieci. Zamyślony podążyłem do wejścia, jednakże w drzwiach zderzyłem się z korpulentną, siwą damą w różowym kostiumie na wzór Coco Chanel. Kobieta dzierżyła w ręce smycz, na drugim końcu której trzęsła się mała, chuda psinka ubrana w neonowy skafanderek. W drugiej zaś ręce starsza pani niosła opatrzoną logo drogiego sklepu torbę z zakupami.
- Bardzo przepraszam. - Mruknąłem niekoniecznie grzecznym tonem.
- Oh, nic się nie stało, młody człowieku! - Roześmiała się różowa dama. - Jednakże w ramach rekompensaty możesz pomóc mi donieść do mieszkania te ciężkie zakupy.
- Oczywiście. - Uśmiechnąłem się kwaśno i wezwałem windę. Wszedłem do niej za kobietą, wątpiąc w to, że winda dojedzie na jej piętro ("Ósme, kochaneczku!") w mniej niż 10 minut.
- Bardzo przypominasz mi chłopaka, z którym byłam jako nastolatka. - Powiedziała do mnie.
- Naprawdę, proszę pani?
- Naprawdę! Mów mi Harriet, skarbie. - Starsza pani dotknęła pieszczotliwie mojego ramienia. - Ten chłopak... Ach, cóż to się o nim w szkole mówiło! Że łamie serca wszystkim zakochanym w nim dziewczynom, że jest zimny jak lód i że nigdy nie będzie z żadną dziewczyną. To mnie pierwszej udało się ten lód stopić. - Zachichotała. - Jednak nasze uczucie nie przetrwało i od tej pory jestem sama.
- Bardzo ciekawa opowieść. - Powiedziałem grzecznie, starając się nie ziewnąć damie prosto w twarz. W końcu winda zatrzymała się ze zgrzytem i już po chwili staliśmy pod drzwiami mieszkania pani Harriet.
- Jak masz na imię, młody człowieku? - Zapytała, patrząc na mnie wzrokiem, jakim nigdy nie chciałbym być obserwowany przez starszą panią.
- Richard.
- Obserwuję cię już od dłuższego czasu, Richard. Jesteśmy sobie przeznaczeni, ty i ja... Nie spocznę, póki cię nie zdobędę, mały prosiaczku...
- Pani żartuje? - Spojrzałem przerażony na kobietę. Świdrowała we mnie tymi swoimi oczkami.
- Nie, kochanie... Będziemy razem. Może wejdziesz na chwilę? - Zaczynało robić się niebezpiecznie, więc postawiłem torbę z zakupami na podłodze i cofnąłem się o kilka kroków.
- N-nie - zacząłem jąkać się prawie tak, jak profesor Benjamin - dziękuję bardzo!
- Nie odsuwaj się tak! - Kobieta przysunęła się do mnie, a ja, targany jakimś pierwotnym instynktem zacząłem uciekać po schodach na swoje piętro. W końcu dopadłem drzwi, zamknąłem je szczelnie za sobą i odetchnąłem głęboko. Trójka moich przyjaciół wpatrywała się we mnie oczekująco.
- Ch-chyba mam problem. - Jęknąłem, osunąwszy się na ziemię.
__________________________________________________
Szczerze mówiąc, to za bardzo nie chciałam tego publikować. Uważam, że to najsłabsza część ; ; Ale cóż, mamy gorsze i lepsze dni. Ja ostatnio miałam głównie te gorsze... Niestety.
Następna część, hmm... Nie mam pojęcia, kiedy się pojawi. Pewnie przed koncertem Paula nie dam rady :< A później będzie taka depresja koncertowa... Masakra, módlcie się, żeby moja ściana to wytrzymała ; n ;

 PS Jeżeli ktoś, kto idzie na koncert chce się ze mną spotkać, to piszcie na GG ^ ^ Numer znajdziecie w zakładce "karta pacjenta". Jeśli jednak ktoś na koncert nie idzie, a chciałby poczuć się tak, jakby był na stadionie - piszcie, zadzwonię do Was w trakcie trwania albo przed. ^ ^