Cześć :3
Ostatnio dużo myślałam o swoim "pisaniu" i stwierdziłam, że jest to rzecz, której raczej robić zbyt dobrze nie potrafię.
Porównywałam
się z koleżankami z klasy i z innymi autorami fanficków... Prawda
okazała się być straszna... XD Nie umiem pisać ani kreatywnie, ani
szczególnie poprawnie, więc nie będę jak na razie niczego publikowała.
Poza tym ostatnio nie mam czasu na nic, nie wysypiam się, mam problemy
zdrowotne (duży niedobór żelaza, jestem praktycznie dwa kroki od anemii ;
; ).
No i - ostatni powód - w sieci pojawiło się ostatnio
duuuuuużo ff o Beatlesach i większość jest po prostu ciekawsza, po
prostu lepsza, aniżeli mój, więc RZSM nie jest już tak Beatlemaniakom
potrzebne. Tyle. XD
Może kiedyś blog znowu ruszy... Ale jak na razie nie liczyłabym na to.
Nikt nie będzie za bardzo płakał XD
Baibai.
sobota, 9 listopada 2013
poniedziałek, 5 sierpnia 2013
Ringuniowi zdarzyło się myśleć, cz. 10. - Swaggerzy i hipsterzy.
·
Miało być siódmego, ale napisałam już teraz, więc wrzucam. A na roczek postaram się wymyślić coś speszyl. XD
Zabębniłem palcami w kratkę przewodu wentylacyjnego,
niestety nie od tej strony, od której życzyłbym sobie w ową kratkę bębnić.
Chociaż właściwie w ogóle pewnie nie przyszłoby mi na myśl stukanie w ten przedmiot,
gdyby nie położenie, w jakim się teraz znalazłem. Ale teraz… Przewody wentylacyjne to jedyne miejsce w
całym budynku, w który nie ma tej chorej
psychicznie kobiety. Od kilku tygodni Harriet i jej przyjaciółki są wszędzie.
Obstawiają każde wejście do budynku, każdą windę… Na szczęście jeszcze nie
pomyślały o tym, że ktoś może poruszać się wentylacją. To trochę trudne, bo nie
ma żadnych drabinek i do wspinania się po pionowych ścianach muszę używać przepychaczy
do toalet przerobionych na nieco bardziej mobilne przyssawki.
- Ringo, ty mały szczurku. – Zaśmiał się Paul. Jego twarz
trochę zasłaniał mi plastik, ale i tak domyślałem się tego, że ma szyderczą
minę.
- Nie śmiej się z tego biedaka, to przecież nie jego wina.
To Winston tak działa na starsze panie.
– Powiedział John, odrywając się od
kupionego na raty laptopa z 2004 roku. – A teraz cicho, bo oglądam. – Wepchnął
małe słuchawki głębiej do uszu po czym wrócił do kontemplacji migającego na
kolorowo ekranu.
- Ktoś mi może podstawi krzesło, czy będziecie sobie tak
gawędzić do samej północy? – Zapytałem, przy okazji zjadając trochę kurzu. To
danie raczej nie znalazłoby się w najnowszej książce kucharskiej Nigelli
Lawson…
- Już, już. – Paul z ociąganiem oderwał się od zdezelowanego
iPhone’a znalezionego na śmietniku, przesunął krzesło i otworzył plastikowe drzwiczki. Przekręciłem się trochę
w przewodzie (całe szczęście to stare budownictwo i są one dosyć szerokie) i
wypadłem wprost ze ściany, pół metra od krzesła. Załkałem, jednakże nikt nie zwrócił
na mnie uwagi. Z westchnieniem podniosłem się z podłogi tylko po to, by
przycupnąć na niezbyt świeżym już łóżku. Pożyczyłem sobie od An trochę jej
starych książek, które teraz systematycznie czytam w zaciszu pościeli pachnącej
bynajmniej nie fiołkami.
Właśnie byłem w połowie trzeciej części „Pamiętnika
Księżniczki”, gdy w pokoju zapanowało dziwne poruszenie.
Paul, ubrany w czerwoną, luźną bluzę z napisem LOL, miętowe
rurki i bordowe vansy właśnie nakładał czapeczkę bejsbolową (w nadrukowane
litery OBEY) na nową, przypominającą hełm fryzurę (fryz nie był dziełem Anny,
ale prezentował się równie żałośnie, jak jej dzieła), gdy George prychnął tak
głośno, że aż żarówka zadrgała niebezpiecznie pod sufitem.
- Co za mainstream. – Mruknął zaczepnie prychający w stronę
Paula. – Zero oryginalności. Brak gustu.
Powielasz to, co robią inni.
- Co proszę? – Paul poczerwieniał i zmarszczył groźnie brwi.
– Masz coś do mojej stylówy?
- Tak, to, że nie ma w niej ani grama alternatywnej i
ironicznej oryginalności. – George wstał, poprawił ogromne okulary zerówki,
które już po chwili i tak zjechały mu na koniec nosa, i z pozą godną profesora
uniwersytetu przeszedł się po mieszkaniu. Jako, że miał na sobie ciemnoniebieskie
jeansowe spodnie z krokiem w okolicach kolan, ciasno zaś upięte na łydkach, nie
poruszał się zbyt pewnie. Rozpięty szaro-biały pulowerek w małe deltoidy , za
duży o co najmniej trzy rozmiary, kontrastował krojem z ciasnym, łososiowym
t-shirtem z głębokim dekoltem w serek. Koszulkę gitarzysta ukradł kilka dni
temu z szafy Anny. George był nieco
spocony, gdyż pomimo wysokiej temperatury nosił na szyki gruby szalik z barwionej
na seledynowo wełny, a na jego stopach tkwiły buty do jazdy konnej.
- Tak? – Paul z każdą sekundą był coraz bardziej oburzony.
- Ależ oczywiście. Robisz to, co inni, myślisz jak inni i
nie masz własnego zdania. Mainstream. -
Harrison wygiął szyję w dziwny sposób i podparł podbródek kciukiem.
- Ja nie mam własnego zdania? Ja? Mam własne zdanie, dlatego
prowadzę bloga, JamesSwaggyVintageYOLOLansHajsSięZgadzaBlog”, jednego z
najpopularniejszych blogów w Internecie! – Oburzył się Macca. – Właśnie, John,
musisz mi udostępnić komputer, bo muszę dodać specjalny wpis z okazji zdobycia
drugiego obserwatora.
- Nie. – Powiedział John, nerwowo mnąc róg niezmienianej od
trzech dni koszuli i nadal wgapiając się w popękany nieco ekran. – Mam zamiar
spędzić cały urlop na oglądaniu „Czarodziejki z Księżyca”.
- Ale Jooohn! – Jęknął Paul, na co George uśmiechnął się z
wyższością i podrapał się rozkosznie po zaroście.
- Jesteś bardzo osamotniony w tym całym blogowaniu, kolego. –
Rzucił w stronę basisty.
- Cicho.
- Ciekawe, jak zareaguje Jane, widząc cię w tych
rozciągniętych ciuchach. – Georgie bardzo podszkolił się w prychaniu, odkąd
chodzi na zebrania Anonimowych Hipsterzyków.
- Jane podobałbym się nawet w pedalskim różowiusim
t-shircie. – Paul wymownie spojrzał na ubranie kolegi.
- To jest łososiowy, bardzo męski! – Bronił się gitarzysta.
- Brianowi na pewno się spodoba. – Powiedział złośliwie Paul.
– Ale co powie Pattie?
- Księżycowy diademie, działaj! – Wydarł się nagle John,
sprawiając, że cała nasza trójka podskoczyła pół metra w górę.
- Mam dosyć tego mainstreamu, idę do Starbucksa! – Oznajmił George
i wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami.
* * *
Gdy następnego dnia rano George’a wciąż nie było, nawet Paul
zaczął się niepokoić. John co chwila
rzucał niespokojne spojrzenia na drzwi, przez co zupełnie nie mógł
skupić się na pojedynku Usagi z innymi czarodziejkami w odcinku 43. Próbowałem
przeczekać czas do powrotu gitarzysty czytając, jednak szło mi opornie.
- Nie wiem w końcu, czy Mia będzie miała dziecko ze swoją
babką sprzedającą kołpaki, czy może jest zakochana w swoim nauczycielu
matematyki, który chodzi z geniuszem komputerowym mającym włosy między palcami
jak hobbit i księżną wdową z Genowii jednocześnie. – Powiedziałem znużony, odkładając książkę na
stosik.
- A ja mam tylko pięć powiadomień na facebooku i zaledwie 26
pytań na Asku. – Paul wyglądał tak, jakby miał się zaraz rozpłakać. – Fejm mi
spada, odkąd dowiedzieli się, że moje buty Vans to chińska podróbka produkowana
przez firmę TaniLans.
Siedzieliśmy przez kilka chwil pogrążeni w zadumie, gdy
nagle drzwi się otwarły. Nie stanął w nich jednak George, tylko Anna. Miała
rozwiane włosy i bluzkę ubraną tył na przód.
- Właśnie dzwonił do mnie z budki telefonicznej George. –
Wydyszała od progu. – Uciekł do cyrku i od jutra ma zacząć
występy jako sobowtór Kim Kardashian.
John wysyczał wiązankę japońskich przekleństw.
_________________________________________________
Ostatnia część była tragiczna, przyznacie to sami. Mam nadzieję, że ta jest chociaż odrobinę lepsza... Chociaż wątpię.
Będę żebrakiem i poproszę o komentarze. Nawet nie wiecie, jak bardzo to motywuje! T-to znaczy nie, nie żebranie motywuje, tylko komentarze motywują... Także tego... ^ ^"
PATRZCIE, PAUL!
czwartek, 11 lipca 2013
WAKACJE~!
Tak jak każdy, Gienia też musi zrobić sobie wakacje. Od blogowania. Tak. Chciałam coś jeszcze przed owymi wakacjami napisać, ale depresja pokoncertowa jest chyba za silna. Chociaż i tak jest lepiej, niż było dwa tygodnie temu ; - ;
Ale przechodząc do rzeczy - w lipcu nic się tutaj nie pojawi. Na następną notkę oczekujcie 7 sierpnia, czyli w rocznicę powstania tego oto śmietniska-blogowiska ^ ^
Tymczasem - miłego odpoczynku :3
Gienia BeatleStarr
___
Możecie stalkować mnie tutaj:
ASK.FM
TWITTER
PAMIĘTNIK
Ale przechodząc do rzeczy - w lipcu nic się tutaj nie pojawi. Na następną notkę oczekujcie 7 sierpnia, czyli w rocznicę powstania tego oto śmietniska-blogowiska ^ ^
Tymczasem - miłego odpoczynku :3
Gienia BeatleStarr
___
Możecie stalkować mnie tutaj:
ASK.FM
PAMIĘTNIK
poniedziałek, 24 czerwca 2013
KONCERT PAULA.
To był najlepszy dzień mojego życia... Nic więcej chyba nie muszę dodawać.
I nie mogę, za bardzo mi się chce beczeć ; ;
I nie mogę, za bardzo mi się chce beczeć ; ;
poniedziałek, 17 czerwca 2013
Ringuniowi zdarzyło się myśleć, cz. 9. - Filery i kolejne problemy.
Był to długi, wąski, bardzo mroczny pokój, wyglądający bardziej jak korytarz. Przy obu ścianach stały jeden po drugim rzędy stołów, na których piętrzyły się niewiadomego pochodzenia mechanizmy. Cały ten wystrój coś mi przypominał, jednak nie byłem pewien, co.
- To wygląda jak sala tortur... - Szepnął do mnie Georgie. Poczułem się tak, jakby serce podchodziło mi do gardła. Gitarzysta miał rację... To wszystko wygląda jak loch w jakimś starym zamku albo jak opuszczone laboratorium analityczne. Powietrze miało zapach jakiegoś straszliwego sekretu.
- Ringo, zrobiłeś się zielony. - Zauważył John, który wydawał się w ogóle nie być zaskoczony scenerią, w jakiej się znaleźliśmy. Przełknąłem ślinę.
- P-przepraszam, d-dawno n-nie sp-sprzątałem. - Profesor zaśmiał się nerwowo. Rozejrzał się dookoła, położył palec na ustach i pchnął ścianę za ostatnim stołem. Okazało się, że ukryte tam były drzwi do następnego pomieszczenia.
W drugim pokoju wszystko wyglądało o wiele bardziej profesjonalnie. Zwykły gabinet dentystyczny, tak na pierwszy rzut oka.
Jednakże gdy przyjrzałem się temu bliżej, przerażenie znów ogarnęło mój umysł. Gdzie nie spojrzeć porozrzucane były skalpele, strzykawki i różne inne przyrządy.
- Czy wie pan, jak nas wyciągnąć z tego wieku pornomuzyki? - Zapytał lekkim tonem Paul. Spojrzeliśmy na rosłego człowieka, a ten skinął głową.
- Mam pewien pomysł. - Jego jąkanie jakby zniknęło. W tym pomieszczeniu nabrał pewności siebie... Może jego niewinność była pozorna i on tak naprawdę chce nas zabić? Przeszedł mnie dreszcz.
- Jeżeli nie będzie to jakoś szczególnie inwazyjne, to bardzo chętnie skorzystam. - Mruknął John, przyglądając się jakiemuś skalpelowi.
- Zapewniam was, że nie będzie bolało.
- Może nam pan wreszcie wyjawić, na czym to będzie polegało? - George wyglądał na zdenerwowanego.
- A-ależ oczywiście. Mam tutaj maszynę... To coś jak wehikuł czasu, tak będzie najprościej wyjaśnić. Nie będę was wtajemniczał w działanie tego cudu techniki, bo wątpliwe jest to, że cokolwiek zrozumiecie... Bez urazy, oczywiście. Tak więc, ten oto wehikuł będzie mógł przenieść was w wasze czasy. Jeżeli dobrze go zaprogramuję, to powinniście wrócić dokładnie do tego samego roku, miesiąca i dnia i jego pory, z dokładnością do jednej godziny. - Mówiąc to, Ben wpatrywał się uporczywie w sufit. Czyżby bał się George'a?
- Świetnie, właśnie o to nam chodziło. - Ucieszyłem się. Czerwony naukowiec ciągle obserwował wyłożoną płytkami podłogę pomieszczenia.
- Mam też pewną teorię wyjaśniającą to, dlaczego się tutaj znaleźliście... To prawdopodobnie moja wina. Majstrowałem trochę przy maszynie tego dnia, w którym nie powinienem....
- Jak to?
- Działa tylko w określone dni. Mam cały algorytm... No i bawiłem się przy niej akurat takiego dnia... To była zwykła nieodpowiedzialność z mojej strony. Przepraszam. - Skłonił się nieznacznie.
- A kiedy znów wypadnie taki dzień? - Zapytałem, lekko zaniepokojony.
- Za trzy miesiące. - Wymamrotał cicho profesor.
- No to sobie poczekamy. - Skwitował John, odkładając skalpel.
* * *
Był wieczór. Dzisiaj mijają dwa tygodnie od momentu, w którym się tutaj znaleźliśmy. Przez ten czas trochę zmieniliśmy imidż.
- Strasznie mnie wkurzają te spodnie. - Powiedział John, bezpardonowo ściągając dżinsowe rurki. - Skórzane są wygodniejsze, nawet w naszych czasach.
- Mnie bardziej wkurza to, że musiałem poświęcić swoje włosy. - Mruknął Paul. Taak... Anna jest dobra w wielu rzeczach, jednak strzyc nie potrafi. Od wczoraj wyglądamy więc tak, jakbyśmy całą czwórką wpadli do maszynki do mięsa.
- Nie wyglądamy już jak Beatlesi, tylko raczej jak Oskubeatlesi. - Podsumował George. Hm, to była nawet dobra strona tego wszystkiego, bo mogliśmy wychodzić z naszego mieszkanka. Marne szanse, by ktoś rozpoznał w nas idoli z lat sześćdziesiątych.
- Ringo, Twoja kolej wyrzucić śmieci! - Przypomniał mi Paul. No tak. Tutaj jakimś cudem zsyp ciągle jest zatkany i śmieci trzeba wywalać do wielkich kubłów stojących pod budynkiem. Wstałem, po czym z westchnieniem podniosłem z podłogi plastikowy worek, wypełniony szczelnie papierami, kolorowymi gazetami i tekturowymi pudełkami po chińszczyźnie. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na pokój i wyszedłem. Winda na szczęście jeszcze działa... Zjechałem na dół, wyszedłem z budynku i wyrzuciłem śmieci. Zamyślony podążyłem do wejścia, jednakże w drzwiach zderzyłem się z korpulentną, siwą damą w różowym kostiumie na wzór Coco Chanel. Kobieta dzierżyła w ręce smycz, na drugim końcu której trzęsła się mała, chuda psinka ubrana w neonowy skafanderek. W drugiej zaś ręce starsza pani niosła opatrzoną logo drogiego sklepu torbę z zakupami.
- Bardzo przepraszam. - Mruknąłem niekoniecznie grzecznym tonem.
- Oh, nic się nie stało, młody człowieku! - Roześmiała się różowa dama. - Jednakże w ramach rekompensaty możesz pomóc mi donieść do mieszkania te ciężkie zakupy.
- Oczywiście. - Uśmiechnąłem się kwaśno i wezwałem windę. Wszedłem do niej za kobietą, wątpiąc w to, że winda dojedzie na jej piętro ("Ósme, kochaneczku!") w mniej niż 10 minut.
- Bardzo przypominasz mi chłopaka, z którym byłam jako nastolatka. - Powiedziała do mnie.
- Naprawdę, proszę pani?
- Naprawdę! Mów mi Harriet, skarbie. - Starsza pani dotknęła pieszczotliwie mojego ramienia. - Ten chłopak... Ach, cóż to się o nim w szkole mówiło! Że łamie serca wszystkim zakochanym w nim dziewczynom, że jest zimny jak lód i że nigdy nie będzie z żadną dziewczyną. To mnie pierwszej udało się ten lód stopić. - Zachichotała. - Jednak nasze uczucie nie przetrwało i od tej pory jestem sama.
- Bardzo ciekawa opowieść. - Powiedziałem grzecznie, starając się nie ziewnąć damie prosto w twarz. W końcu winda zatrzymała się ze zgrzytem i już po chwili staliśmy pod drzwiami mieszkania pani Harriet.
- Jak masz na imię, młody człowieku? - Zapytała, patrząc na mnie wzrokiem, jakim nigdy nie chciałbym być obserwowany przez starszą panią.
- Richard.
- Obserwuję cię już od dłuższego czasu, Richard. Jesteśmy sobie przeznaczeni, ty i ja... Nie spocznę, póki cię nie zdobędę, mały prosiaczku...
- Pani żartuje? - Spojrzałem przerażony na kobietę. Świdrowała we mnie tymi swoimi oczkami.
- Nie, kochanie... Będziemy razem. Może wejdziesz na chwilę? - Zaczynało robić się niebezpiecznie, więc postawiłem torbę z zakupami na podłodze i cofnąłem się o kilka kroków.
- N-nie - zacząłem jąkać się prawie tak, jak profesor Benjamin - dziękuję bardzo!
- Nie odsuwaj się tak! - Kobieta przysunęła się do mnie, a ja, targany jakimś pierwotnym instynktem zacząłem uciekać po schodach na swoje piętro. W końcu dopadłem drzwi, zamknąłem je szczelnie za sobą i odetchnąłem głęboko. Trójka moich przyjaciół wpatrywała się we mnie oczekująco.
- Ch-chyba mam problem. - Jęknąłem, osunąwszy się na ziemię.
__________________________________________________
Szczerze mówiąc, to za bardzo nie chciałam tego publikować. Uważam, że to najsłabsza część ; ; Ale cóż, mamy gorsze i lepsze dni. Ja ostatnio miałam głównie te gorsze... Niestety.
Następna część, hmm... Nie mam pojęcia, kiedy się pojawi. Pewnie przed koncertem Paula nie dam rady :< A później będzie taka depresja koncertowa... Masakra, módlcie się, żeby moja ściana to wytrzymała ; n ;
PS Jeżeli ktoś, kto idzie na koncert chce się ze mną spotkać, to piszcie na GG ^ ^ Numer znajdziecie w zakładce "karta pacjenta". Jeśli jednak ktoś na koncert nie idzie, a chciałby poczuć się tak, jakby był na stadionie - piszcie, zadzwonię do Was w trakcie trwania albo przed. ^ ^
- To wygląda jak sala tortur... - Szepnął do mnie Georgie. Poczułem się tak, jakby serce podchodziło mi do gardła. Gitarzysta miał rację... To wszystko wygląda jak loch w jakimś starym zamku albo jak opuszczone laboratorium analityczne. Powietrze miało zapach jakiegoś straszliwego sekretu.
- Ringo, zrobiłeś się zielony. - Zauważył John, który wydawał się w ogóle nie być zaskoczony scenerią, w jakiej się znaleźliśmy. Przełknąłem ślinę.
- P-przepraszam, d-dawno n-nie sp-sprzątałem. - Profesor zaśmiał się nerwowo. Rozejrzał się dookoła, położył palec na ustach i pchnął ścianę za ostatnim stołem. Okazało się, że ukryte tam były drzwi do następnego pomieszczenia.
W drugim pokoju wszystko wyglądało o wiele bardziej profesjonalnie. Zwykły gabinet dentystyczny, tak na pierwszy rzut oka.
Jednakże gdy przyjrzałem się temu bliżej, przerażenie znów ogarnęło mój umysł. Gdzie nie spojrzeć porozrzucane były skalpele, strzykawki i różne inne przyrządy.
- Czy wie pan, jak nas wyciągnąć z tego wieku pornomuzyki? - Zapytał lekkim tonem Paul. Spojrzeliśmy na rosłego człowieka, a ten skinął głową.
- Mam pewien pomysł. - Jego jąkanie jakby zniknęło. W tym pomieszczeniu nabrał pewności siebie... Może jego niewinność była pozorna i on tak naprawdę chce nas zabić? Przeszedł mnie dreszcz.
- Jeżeli nie będzie to jakoś szczególnie inwazyjne, to bardzo chętnie skorzystam. - Mruknął John, przyglądając się jakiemuś skalpelowi.
- Zapewniam was, że nie będzie bolało.
- Może nam pan wreszcie wyjawić, na czym to będzie polegało? - George wyglądał na zdenerwowanego.
- A-ależ oczywiście. Mam tutaj maszynę... To coś jak wehikuł czasu, tak będzie najprościej wyjaśnić. Nie będę was wtajemniczał w działanie tego cudu techniki, bo wątpliwe jest to, że cokolwiek zrozumiecie... Bez urazy, oczywiście. Tak więc, ten oto wehikuł będzie mógł przenieść was w wasze czasy. Jeżeli dobrze go zaprogramuję, to powinniście wrócić dokładnie do tego samego roku, miesiąca i dnia i jego pory, z dokładnością do jednej godziny. - Mówiąc to, Ben wpatrywał się uporczywie w sufit. Czyżby bał się George'a?
- Świetnie, właśnie o to nam chodziło. - Ucieszyłem się. Czerwony naukowiec ciągle obserwował wyłożoną płytkami podłogę pomieszczenia.
- Mam też pewną teorię wyjaśniającą to, dlaczego się tutaj znaleźliście... To prawdopodobnie moja wina. Majstrowałem trochę przy maszynie tego dnia, w którym nie powinienem....
- Jak to?
- Działa tylko w określone dni. Mam cały algorytm... No i bawiłem się przy niej akurat takiego dnia... To była zwykła nieodpowiedzialność z mojej strony. Przepraszam. - Skłonił się nieznacznie.
- A kiedy znów wypadnie taki dzień? - Zapytałem, lekko zaniepokojony.
- Za trzy miesiące. - Wymamrotał cicho profesor.
- No to sobie poczekamy. - Skwitował John, odkładając skalpel.
* * *
Był wieczór. Dzisiaj mijają dwa tygodnie od momentu, w którym się tutaj znaleźliśmy. Przez ten czas trochę zmieniliśmy imidż.
- Strasznie mnie wkurzają te spodnie. - Powiedział John, bezpardonowo ściągając dżinsowe rurki. - Skórzane są wygodniejsze, nawet w naszych czasach.
- Mnie bardziej wkurza to, że musiałem poświęcić swoje włosy. - Mruknął Paul. Taak... Anna jest dobra w wielu rzeczach, jednak strzyc nie potrafi. Od wczoraj wyglądamy więc tak, jakbyśmy całą czwórką wpadli do maszynki do mięsa.
- Nie wyglądamy już jak Beatlesi, tylko raczej jak Oskubeatlesi. - Podsumował George. Hm, to była nawet dobra strona tego wszystkiego, bo mogliśmy wychodzić z naszego mieszkanka. Marne szanse, by ktoś rozpoznał w nas idoli z lat sześćdziesiątych.
- Ringo, Twoja kolej wyrzucić śmieci! - Przypomniał mi Paul. No tak. Tutaj jakimś cudem zsyp ciągle jest zatkany i śmieci trzeba wywalać do wielkich kubłów stojących pod budynkiem. Wstałem, po czym z westchnieniem podniosłem z podłogi plastikowy worek, wypełniony szczelnie papierami, kolorowymi gazetami i tekturowymi pudełkami po chińszczyźnie. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na pokój i wyszedłem. Winda na szczęście jeszcze działa... Zjechałem na dół, wyszedłem z budynku i wyrzuciłem śmieci. Zamyślony podążyłem do wejścia, jednakże w drzwiach zderzyłem się z korpulentną, siwą damą w różowym kostiumie na wzór Coco Chanel. Kobieta dzierżyła w ręce smycz, na drugim końcu której trzęsła się mała, chuda psinka ubrana w neonowy skafanderek. W drugiej zaś ręce starsza pani niosła opatrzoną logo drogiego sklepu torbę z zakupami.
- Bardzo przepraszam. - Mruknąłem niekoniecznie grzecznym tonem.
- Oh, nic się nie stało, młody człowieku! - Roześmiała się różowa dama. - Jednakże w ramach rekompensaty możesz pomóc mi donieść do mieszkania te ciężkie zakupy.
- Oczywiście. - Uśmiechnąłem się kwaśno i wezwałem windę. Wszedłem do niej za kobietą, wątpiąc w to, że winda dojedzie na jej piętro ("Ósme, kochaneczku!") w mniej niż 10 minut.
- Bardzo przypominasz mi chłopaka, z którym byłam jako nastolatka. - Powiedziała do mnie.
- Naprawdę, proszę pani?
- Naprawdę! Mów mi Harriet, skarbie. - Starsza pani dotknęła pieszczotliwie mojego ramienia. - Ten chłopak... Ach, cóż to się o nim w szkole mówiło! Że łamie serca wszystkim zakochanym w nim dziewczynom, że jest zimny jak lód i że nigdy nie będzie z żadną dziewczyną. To mnie pierwszej udało się ten lód stopić. - Zachichotała. - Jednak nasze uczucie nie przetrwało i od tej pory jestem sama.
- Bardzo ciekawa opowieść. - Powiedziałem grzecznie, starając się nie ziewnąć damie prosto w twarz. W końcu winda zatrzymała się ze zgrzytem i już po chwili staliśmy pod drzwiami mieszkania pani Harriet.
- Jak masz na imię, młody człowieku? - Zapytała, patrząc na mnie wzrokiem, jakim nigdy nie chciałbym być obserwowany przez starszą panią.
- Richard.
- Obserwuję cię już od dłuższego czasu, Richard. Jesteśmy sobie przeznaczeni, ty i ja... Nie spocznę, póki cię nie zdobędę, mały prosiaczku...
- Pani żartuje? - Spojrzałem przerażony na kobietę. Świdrowała we mnie tymi swoimi oczkami.
- Nie, kochanie... Będziemy razem. Może wejdziesz na chwilę? - Zaczynało robić się niebezpiecznie, więc postawiłem torbę z zakupami na podłodze i cofnąłem się o kilka kroków.
- N-nie - zacząłem jąkać się prawie tak, jak profesor Benjamin - dziękuję bardzo!
- Nie odsuwaj się tak! - Kobieta przysunęła się do mnie, a ja, targany jakimś pierwotnym instynktem zacząłem uciekać po schodach na swoje piętro. W końcu dopadłem drzwi, zamknąłem je szczelnie za sobą i odetchnąłem głęboko. Trójka moich przyjaciół wpatrywała się we mnie oczekująco.
- Ch-chyba mam problem. - Jęknąłem, osunąwszy się na ziemię.
__________________________________________________
Szczerze mówiąc, to za bardzo nie chciałam tego publikować. Uważam, że to najsłabsza część ; ; Ale cóż, mamy gorsze i lepsze dni. Ja ostatnio miałam głównie te gorsze... Niestety.
Następna część, hmm... Nie mam pojęcia, kiedy się pojawi. Pewnie przed koncertem Paula nie dam rady :< A później będzie taka depresja koncertowa... Masakra, módlcie się, żeby moja ściana to wytrzymała ; n ;
PS Jeżeli ktoś, kto idzie na koncert chce się ze mną spotkać, to piszcie na GG ^ ^ Numer znajdziecie w zakładce "karta pacjenta". Jeśli jednak ktoś na koncert nie idzie, a chciałby poczuć się tak, jakby był na stadionie - piszcie, zadzwonię do Was w trakcie trwania albo przed. ^ ^
Choroby:
FF,
flaki z olejem,
George Harrison,
Harrison,
i love The Beatles,
John,
John Lennon,
koncert McCartney'a,
Lennon,
McCartney,
NIE YAOI xD,
nieśmieszne
piątek, 31 maja 2013
Ringuniowi zdarzyło się myśleć, cz. 8. - Profesor.
W tej części nie będzie niczego o dochodzeniu... Chyba XD I przestań się już z tego lać, Czygan XD
______________________________________________________________________
- Na tym się nie da spać. - Zduszony jęk Johna złamał ciszę panującą w naszym nowym mieszkaniu. - Tu chyba nawet nie ma materaca, tylko jakiś koc!
- W materacu jest słoma. To jak powrót do natury! - Rozległ się głos z łóżka stojącego najbliżej mnie. George nie ukrywał zachwytu nad tym pokojem. Był już znudzony tym ciągłym luksusem, a teraz proszę, jaki interesujący zwrot akcji.
- Dobra, cicho, rano musimy wcześnie wstać. - Paul próbował ich uciszyć. Czyli, że nikt z nas nie spał, chociaż była już północ.
- Mam na drugą zmianę. Praca osiem godzin dziennie mnie wykończy! - Westchnął John.
- Na koncertach chyba bardziej się człowiek męczy... - Zauważyłem.
- Ringo, śpij, Winston musi odpocząć. On się przejmuje moją stresującą pracą. Miałem dzisiaj takiego klienta, mówię wam, okropny! Był gruby i czerwony jak burak...
- Ciiiiiiiiiiiiisza! - Tym razem to George spróbował zaprowadzić nocny porządek, jednak nie udało mu się, bo John wciąż opowiadał o kebabie.
- ...no i on do mnie "Nie zapłacę za sos. Mam tu kartę stałego klienta!", a ja do niego, że karta tak nie działa i że odejmuje się 10% od całości zamówienia, na co on, że nie będzie się kłócił z nowym pracownikiem i że zna mojego szefa! Wyobrażacie sobie? - Mój przyjaciel był naprawdę oburzony.
- Fascynujące, co było później? - Zapytałem z czystej uprzejmości, gdyż specjalnie nie interesują mnie klientela budki z fastfoodami.
- Nic. - Nie zabrzmiało to szczerze.
- Na pewno nic, John?
- Na pewno! Przecież wcale nie wywaliłem mu tego sosu na twarz, ani nic...
- CO ZROBIŁEŚ?
- ...a on nie powiedział, że mnie pozwie.
- Będziemy mieć przez Ciebie kłopoty. Jak zwykle.
* * *
- Pobudka, chłopaki! - Głos Anny wybudził mnie z głębokiego snu. Śniło mi się, że razem z Johnem zwiedzamy Krainę Wiecznych Nosów, mieszkamy w gigantycznej przegrodzie nosowej, jemy pianki w kształcie nosów i mamy gromadkę nosowych dzieci. Przez cały czas trwania snu John nosił na głowie perukę, która wyglądała dokładnie tak, jak blond włosy Anny.
- Kobieto, czyś ty oszalała? - Mruknął niezadowolony John, który od jakiejś godziny spał na podłodze.
- Chcecie być z powrotem w domu, czy nie?
- Chcemy, chcemy. - Powiedziałem, próbując pozbyć się z głowy wizji Johna w peruce.
Kilkanaście minut później byliśmy gotowi do wyjścia. Wyglądaliśmy tym razem w miarę normalnie, gdyż ubrania w których tu przybyliśmy właśnie wróciły z pralni. Zjechaliśmy windą na sam dół i wyszliśmy z bloku. John z niesmakiem spojrzał na swoje miejsce pracy, gdzie krzątało się już kilka osób w papierowych maskach, po czym potrząsnął głową i wsiadł do samochodu naszej gospodyni. Również wpakowaliśmy się do auta. Ostatnimi czasy nie jest to mój ulubiony środek transportu...
Po jakimś czasie dojechaliśmy do niezbyt wysokiego budynku w jakiejś starej dzielnicy miasta. Wszystko było tam szare i jakieś takie podniszczone, pod nogami czasem zaplątała się jakaś pusta puszka po piwie czy ulotka z reklamą nocnego klubu. W każdej chwili z jakiegoś ciemnego zakątka mógł się wychylić jakiś zbir i nas okraść... Chyba pomyślałem to w złej godzinie, bo właśnie zza rogu wychynął chudy, pająkowaty człowieczek mniejszy nawet ode mnie, z łysą głową, nieprzyjemnym wyrazem twarzy i w workach po ziemniakach na ciele. Wyglądało to tak, jakby nagle schudł 50 kilogramów i nie zdążył przebrać się w ubrania dopasowane do jego sylwetki. Anna zaklęła cicho pod nosem i ścisnęła mocniej pasek swojej torebki. Człowiek chyba nie zauważył jeszcze czterech mężczyzn stojących w cieniu za dziewczyną, to znaczy - nie zauważył NAS.
- Te, lalunia, masz jakiś problem? - Zapytał, a ja poczułem ulgę. To nie był łotrzyk, tylko dżentelmen, który chciał pomóc damie pytając się najpierw, czy boryka się z jakimś problemem! Cóż za klasa, cóż za męstwo! Może te czasy nie są aż takie złe? Słowo "lalunia" zapewne wyrażało zachwyt nad pięknem napotkanej dziewczyny. Ah, cóż za amant!
- Daj nam przejść. - Warknęła Anna, a ja oburzyłem się nie na żarty. Jak ona mogła tak potraktować tego szarmanckiego mężczyznę?
- Anno, twoje zachowanie jest bardzo nie na miejscu! - Powiedziałem, wychylając się z cienia. - Ten pan przecież tylko zapytał, czy...
- Ringoooo, nie... - Paul i John przytrzymali mnie za ramiona i wciągnęli z powrotem w kąt. Mały człowiek chyba zauważył, że Anna nie jest sama. Chyba pomyślał, że któryś z nas jest jej chłopakiem i nie mógł się pogodzić z takim zawodem miłosnym, bo spojrzał na nas przerażony i oddalił się z prędkością niemal równą prędkości światła do miejsca, z którego przyszedł.
- Dlaczego byłaś dla niego taka niemiła? - Zganiłem dziewczynę. Spojrzała na mnie i pokręciła głową, po czym skierowała się w stronę schodów prowadzących do budowli i zniknęła w drzwiach. George pociągnął mnie za sobą do wejścia i kątem oka udało mi się dojrzeć tabliczkę wiszącą na drzwiach. Stało na niej napisane "Benjamin Tapeworm, dentysta i ginekolog-położnik". Zdążyłem jeszcze pomyśleć, że ów profesor raczej nie ma zachęcającego nazwiska, po czym zostałem wciągnięty do oślepiająco białej poczekalni. George puścił mój rękaw i usiadł na najbliżej stojącym krzesełku. Paul i John już siedzieli, wpatrując się w płaski ekran. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to telewizor. Właśnie jakaś półnaga kobieta tańczyła, a w tle słychać było dźwięki często spotykane podczas remontów.
- Anno, dlaczego stacja z filmami erotycznymi jest włączona u dentysty? To taka nowoczesna moda? - Zapytał nieco zniesmaczony Paul.
- Sęk w tym, że to nie jest stacja z filmami erotycznymi, tylko telewizja muzyczna... Tak teraz wygląda muzyka... Półnagie, a czasami i nagie dziw... dziewczyny w teledyskach i różne takie przypadkowe dźwięki. - Smutno wyjaśniła Anna.
- Żartujesz...
- Niestety nie... - Dziewczyna zaczęła przypatrywać się własnym paznokciom.
- Właściwie to dlaczego jesteśmy u ginekologa-położnika? Ringo jest w ciąży? - Zapytał John.
- Nie ja, tylko Winston i to ty będziesz płacił alimenty. - Zażartowałem, by trochę rozluźnić atmosferę.
- Winston, kochanie! Będziemy mieli dzieci! Będziemy na zawsze szczęśliwą rodziną! Ty, ja, Ringo, Cyn i nasze nosiątka! - Pisnął gitarzysta, a mnie przypomniał się dzisiejszy sen. Na szczęście drzwi gabinetu otworzyły się. Stał w nich tyłem jakiś pacjent posturą przypominający piłkę i ściskał rękę osobie, która ukryta była po drugiej stronie. Po chwili odwrócił się i z uśmiechem wyszedł na zewnątrz. Z gabinetu doleciało do naszych uszu wątłe "następny!". Anna pierwsza wstała i skierowała się do pomieszczenia. Na trzęsących się nogach weszliśmy za nią.
Znaleźliśmy się w najzwyklejszym na świecie gabinecie dentystycznym. W jednej ze ścian było dwoje drzwi, jedne - jak głosiła przyklejona do nich gumą do żucia kartka - były wejściem do gabinetu ginekologicznego, a drugie prowadziły do pomieszczenia gospodarczego.
- Witam. - Z rogu pomieszczenia dopłynął do nas cichuteńki głos, niepasujący zupełnie do właściciela, na którego spojrzałem chwilę później.
Był to dorodny młodzian, mierzący sobie zapewne więcej niż dwa metry. Miał twarz pooraną licznymi bliznami, które sprawiały, że wyglądał na weterana wojennego. Na głowie połyskiwała łysina, emanująca dostojnością pod wpływem jasnego światła jarzeniówek. Pod różowawym fartuchem lekarskim wyraźnie rysowały się mięśnie. Mężczyzna wyglądał na takiego, który może zmieść człowieka z powierzchni ziemi jednym tylko pstryknięciem palca. A już zwłaszcza takiego człowieka, który ma niewiele ponad 170 cm wzrostu... Odruchowo schowałem się za George'a.
- Chłopcy, to jest mój znajomy, profesor... doktor habilitowany... docent... yyy... - Anna podrapała się po głowie z zakłopotaniem.
- P-po prostu Ben... - Lekarz przedstawił się głosem wystraszonej sześciolatki.
- No właśnie, Ben. Spróbuje wam pomóc.
- D-dokładnie. Zapraszam tutaj... - Ben ruszył przez gabinet i otworzył przed dnami drzwi do schowka. Trzęsącym się ruchem ręki zaprosił nas do środka.
Jednak pomieszczenie, w którym się znaleźliśmy, nie przypomniało ani trochę pomieszczenia gospodarczego...
_______________________________________________
Meh, napisałam to przy zupełnym braku weny i przy okrzykach siostry > < No i dalej mnie wszystko boli po wycieczce, chociaż wróciłam w środę wieczorem.
Po drodze do Szczawnicy, gdzieś tak w Bytomiu, mijaliśmy billboard z Paulem *-* Wszędzie już wstawiłam to foto XD Możecie je zobaczyć na przykład na moim Twitterze ^ ^
Rozumiecie to, że jeszcze tylko 22 dni do koncertu? Nie mogę uwierzyć... Jutro będzie można mówić, że się "w tym miesiącu idzie na koncert Paula McCartney'a". Niesamowite *-*
Zauważyłam, że ostatnio jest mało komentarzy pod notkami, więc posunę się do pewnego szantażu <mwahahahahaha!> i następną notkę dodam, jak będzie pod tą 10 komentarzy ; ; Wredna ja. Ale chcę widzieć, że dalej ktoś te bzdury czyta ; ;
Phhhrezentacja mojej koszulki z Abbey Road ^ ^ Nie zwracajcie uwagę na tłuszcz imieniem Hildegarda.
Do zobaczenia za 10 komentarzy! ^ ^
Ask.fm
Twitter
______________________________________________________________________
- Na tym się nie da spać. - Zduszony jęk Johna złamał ciszę panującą w naszym nowym mieszkaniu. - Tu chyba nawet nie ma materaca, tylko jakiś koc!
- W materacu jest słoma. To jak powrót do natury! - Rozległ się głos z łóżka stojącego najbliżej mnie. George nie ukrywał zachwytu nad tym pokojem. Był już znudzony tym ciągłym luksusem, a teraz proszę, jaki interesujący zwrot akcji.
- Dobra, cicho, rano musimy wcześnie wstać. - Paul próbował ich uciszyć. Czyli, że nikt z nas nie spał, chociaż była już północ.
- Mam na drugą zmianę. Praca osiem godzin dziennie mnie wykończy! - Westchnął John.
- Na koncertach chyba bardziej się człowiek męczy... - Zauważyłem.
- Ringo, śpij, Winston musi odpocząć. On się przejmuje moją stresującą pracą. Miałem dzisiaj takiego klienta, mówię wam, okropny! Był gruby i czerwony jak burak...
- Ciiiiiiiiiiiiisza! - Tym razem to George spróbował zaprowadzić nocny porządek, jednak nie udało mu się, bo John wciąż opowiadał o kebabie.
- ...no i on do mnie "Nie zapłacę za sos. Mam tu kartę stałego klienta!", a ja do niego, że karta tak nie działa i że odejmuje się 10% od całości zamówienia, na co on, że nie będzie się kłócił z nowym pracownikiem i że zna mojego szefa! Wyobrażacie sobie? - Mój przyjaciel był naprawdę oburzony.
- Fascynujące, co było później? - Zapytałem z czystej uprzejmości, gdyż specjalnie nie interesują mnie klientela budki z fastfoodami.
- Nic. - Nie zabrzmiało to szczerze.
- Na pewno nic, John?
- Na pewno! Przecież wcale nie wywaliłem mu tego sosu na twarz, ani nic...
- CO ZROBIŁEŚ?
- ...a on nie powiedział, że mnie pozwie.
- Będziemy mieć przez Ciebie kłopoty. Jak zwykle.
* * *
- Pobudka, chłopaki! - Głos Anny wybudził mnie z głębokiego snu. Śniło mi się, że razem z Johnem zwiedzamy Krainę Wiecznych Nosów, mieszkamy w gigantycznej przegrodzie nosowej, jemy pianki w kształcie nosów i mamy gromadkę nosowych dzieci. Przez cały czas trwania snu John nosił na głowie perukę, która wyglądała dokładnie tak, jak blond włosy Anny.
- Kobieto, czyś ty oszalała? - Mruknął niezadowolony John, który od jakiejś godziny spał na podłodze.
- Chcecie być z powrotem w domu, czy nie?
- Chcemy, chcemy. - Powiedziałem, próbując pozbyć się z głowy wizji Johna w peruce.
Kilkanaście minut później byliśmy gotowi do wyjścia. Wyglądaliśmy tym razem w miarę normalnie, gdyż ubrania w których tu przybyliśmy właśnie wróciły z pralni. Zjechaliśmy windą na sam dół i wyszliśmy z bloku. John z niesmakiem spojrzał na swoje miejsce pracy, gdzie krzątało się już kilka osób w papierowych maskach, po czym potrząsnął głową i wsiadł do samochodu naszej gospodyni. Również wpakowaliśmy się do auta. Ostatnimi czasy nie jest to mój ulubiony środek transportu...
Po jakimś czasie dojechaliśmy do niezbyt wysokiego budynku w jakiejś starej dzielnicy miasta. Wszystko było tam szare i jakieś takie podniszczone, pod nogami czasem zaplątała się jakaś pusta puszka po piwie czy ulotka z reklamą nocnego klubu. W każdej chwili z jakiegoś ciemnego zakątka mógł się wychylić jakiś zbir i nas okraść... Chyba pomyślałem to w złej godzinie, bo właśnie zza rogu wychynął chudy, pająkowaty człowieczek mniejszy nawet ode mnie, z łysą głową, nieprzyjemnym wyrazem twarzy i w workach po ziemniakach na ciele. Wyglądało to tak, jakby nagle schudł 50 kilogramów i nie zdążył przebrać się w ubrania dopasowane do jego sylwetki. Anna zaklęła cicho pod nosem i ścisnęła mocniej pasek swojej torebki. Człowiek chyba nie zauważył jeszcze czterech mężczyzn stojących w cieniu za dziewczyną, to znaczy - nie zauważył NAS.
- Te, lalunia, masz jakiś problem? - Zapytał, a ja poczułem ulgę. To nie był łotrzyk, tylko dżentelmen, który chciał pomóc damie pytając się najpierw, czy boryka się z jakimś problemem! Cóż za klasa, cóż za męstwo! Może te czasy nie są aż takie złe? Słowo "lalunia" zapewne wyrażało zachwyt nad pięknem napotkanej dziewczyny. Ah, cóż za amant!
- Daj nam przejść. - Warknęła Anna, a ja oburzyłem się nie na żarty. Jak ona mogła tak potraktować tego szarmanckiego mężczyznę?
- Anno, twoje zachowanie jest bardzo nie na miejscu! - Powiedziałem, wychylając się z cienia. - Ten pan przecież tylko zapytał, czy...
- Ringoooo, nie... - Paul i John przytrzymali mnie za ramiona i wciągnęli z powrotem w kąt. Mały człowiek chyba zauważył, że Anna nie jest sama. Chyba pomyślał, że któryś z nas jest jej chłopakiem i nie mógł się pogodzić z takim zawodem miłosnym, bo spojrzał na nas przerażony i oddalił się z prędkością niemal równą prędkości światła do miejsca, z którego przyszedł.
- Dlaczego byłaś dla niego taka niemiła? - Zganiłem dziewczynę. Spojrzała na mnie i pokręciła głową, po czym skierowała się w stronę schodów prowadzących do budowli i zniknęła w drzwiach. George pociągnął mnie za sobą do wejścia i kątem oka udało mi się dojrzeć tabliczkę wiszącą na drzwiach. Stało na niej napisane "Benjamin Tapeworm, dentysta i ginekolog-położnik". Zdążyłem jeszcze pomyśleć, że ów profesor raczej nie ma zachęcającego nazwiska, po czym zostałem wciągnięty do oślepiająco białej poczekalni. George puścił mój rękaw i usiadł na najbliżej stojącym krzesełku. Paul i John już siedzieli, wpatrując się w płaski ekran. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to telewizor. Właśnie jakaś półnaga kobieta tańczyła, a w tle słychać było dźwięki często spotykane podczas remontów.
- Anno, dlaczego stacja z filmami erotycznymi jest włączona u dentysty? To taka nowoczesna moda? - Zapytał nieco zniesmaczony Paul.
- Sęk w tym, że to nie jest stacja z filmami erotycznymi, tylko telewizja muzyczna... Tak teraz wygląda muzyka... Półnagie, a czasami i nagie dziw... dziewczyny w teledyskach i różne takie przypadkowe dźwięki. - Smutno wyjaśniła Anna.
- Żartujesz...
- Niestety nie... - Dziewczyna zaczęła przypatrywać się własnym paznokciom.
- Właściwie to dlaczego jesteśmy u ginekologa-położnika? Ringo jest w ciąży? - Zapytał John.
- Nie ja, tylko Winston i to ty będziesz płacił alimenty. - Zażartowałem, by trochę rozluźnić atmosferę.
- Winston, kochanie! Będziemy mieli dzieci! Będziemy na zawsze szczęśliwą rodziną! Ty, ja, Ringo, Cyn i nasze nosiątka! - Pisnął gitarzysta, a mnie przypomniał się dzisiejszy sen. Na szczęście drzwi gabinetu otworzyły się. Stał w nich tyłem jakiś pacjent posturą przypominający piłkę i ściskał rękę osobie, która ukryta była po drugiej stronie. Po chwili odwrócił się i z uśmiechem wyszedł na zewnątrz. Z gabinetu doleciało do naszych uszu wątłe "następny!". Anna pierwsza wstała i skierowała się do pomieszczenia. Na trzęsących się nogach weszliśmy za nią.
Znaleźliśmy się w najzwyklejszym na świecie gabinecie dentystycznym. W jednej ze ścian było dwoje drzwi, jedne - jak głosiła przyklejona do nich gumą do żucia kartka - były wejściem do gabinetu ginekologicznego, a drugie prowadziły do pomieszczenia gospodarczego.
- Witam. - Z rogu pomieszczenia dopłynął do nas cichuteńki głos, niepasujący zupełnie do właściciela, na którego spojrzałem chwilę później.
Był to dorodny młodzian, mierzący sobie zapewne więcej niż dwa metry. Miał twarz pooraną licznymi bliznami, które sprawiały, że wyglądał na weterana wojennego. Na głowie połyskiwała łysina, emanująca dostojnością pod wpływem jasnego światła jarzeniówek. Pod różowawym fartuchem lekarskim wyraźnie rysowały się mięśnie. Mężczyzna wyglądał na takiego, który może zmieść człowieka z powierzchni ziemi jednym tylko pstryknięciem palca. A już zwłaszcza takiego człowieka, który ma niewiele ponad 170 cm wzrostu... Odruchowo schowałem się za George'a.
- Chłopcy, to jest mój znajomy, profesor... doktor habilitowany... docent... yyy... - Anna podrapała się po głowie z zakłopotaniem.
- P-po prostu Ben... - Lekarz przedstawił się głosem wystraszonej sześciolatki.
- No właśnie, Ben. Spróbuje wam pomóc.
- D-dokładnie. Zapraszam tutaj... - Ben ruszył przez gabinet i otworzył przed dnami drzwi do schowka. Trzęsącym się ruchem ręki zaprosił nas do środka.
Jednak pomieszczenie, w którym się znaleźliśmy, nie przypomniało ani trochę pomieszczenia gospodarczego...
_______________________________________________
Meh, napisałam to przy zupełnym braku weny i przy okrzykach siostry > < No i dalej mnie wszystko boli po wycieczce, chociaż wróciłam w środę wieczorem.
Po drodze do Szczawnicy, gdzieś tak w Bytomiu, mijaliśmy billboard z Paulem *-* Wszędzie już wstawiłam to foto XD Możecie je zobaczyć na przykład na moim Twitterze ^ ^
Rozumiecie to, że jeszcze tylko 22 dni do koncertu? Nie mogę uwierzyć... Jutro będzie można mówić, że się "w tym miesiącu idzie na koncert Paula McCartney'a". Niesamowite *-*
Zauważyłam, że ostatnio jest mało komentarzy pod notkami, więc posunę się do pewnego szantażu <mwahahahahaha!> i następną notkę dodam, jak będzie pod tą 10 komentarzy ; ; Wredna ja. Ale chcę widzieć, że dalej ktoś te bzdury czyta ; ;
Phhhrezentacja mojej koszulki z Abbey Road ^ ^ Nie zwracajcie uwagę na tłuszcz imieniem Hildegarda.
Do zobaczenia za 10 komentarzy! ^ ^
Ask.fm
niedziela, 12 maja 2013
100 komentarzy i ponad 3000 wyświetleń na blogu! \(^__^)/
Cześć!
Dzisiaj na blogu pojawił się 100 komentarz! :3 Oto i on:
Baaaardzo, bardzo, bardzo Wam dziękuję za to, że jesteście ze mną - komentujecie, czytacie... To właśnie dzięki Wam chce mi się robić to dalej :3 Kocham Was! ♥
Dzisiaj na blogu pojawił się 100 komentarz! :3 Oto i on:
A tutaj takie cuś:
(nie zwracajcie uwagi na zaćpane spojrzenie ; ;)
Także tego... Keep on rockin! Mam nadzieję, że nadal będziecie ze mną ^ ^
Trzymajcie się i nie puszczajcie ^ ^
BeatleStarr
wtorek, 7 maja 2013
Ringuniowi zdarzyło się myśleć, cz. 7. - Co dalej?
- Zbłaźniliśmy się. - Powiedział zniesmaczony John, jednocześnie wskakując na kanapę w mieszkaniu Anny.
- Nie da się ukryć. - Mruknąłem, ściągając marynarkę w kwiatki. George i Paul weszli za mną do pomieszczenia. Anna jakąś minutę temu wpadła do domu jak burza i teraz z jej pokoju dochodziła głośna szamotanina.
- Co ona tam robi? Mało mnie nie zabiła drzwiami przy wchodzeniu. - John zmarszczył brwi i zapukał w ścianę, za którą znajdowała się sypialnia dziewczyny. Hałas na chwilę ustał, jednak po sekundzie lub dwóch powrócił ze zdwojoną siłą.
- Może próbuje zbudować bombę? - Myślał na głos George. - Chociaż nie, to za trudne dla dziewczyny.
- Męski szowinista! - Niespodziewanie w pokoju pojawiła się Anna. W rękach dźwigała stos gazet, niewiele mniejszy od tego, który był w salonojadalniokuchni.
- Czekaj, nie udźwigniesz tego, pomogę ci... - George już wstawał z fotela, jednak napotkawszy morderczy wzrok gospodyni usiadł i zapadł się głęboko w siedzenie. Anna nie znała dobrze naszego gitarzysty i nie wiedziała, że jego słowa płyną ze szczerej chęci pomocy niewieście w potrzebie, a nie z pragnienia podkreślenia słabości kobiety jako istoty... No, nieważne. Dziewczyna wręcz rzuciła papierami na stół i jeszcze raz zmroziła George'a spojrzeniem, po czym odchrząknęła i rozpoczęła przemowę.
- Opowiedziałam o waszym przypadku... przeniesienia się w czasie z moim znajomym naukowcem. Obiecał, że spotka się z wami w najbliższych dniach i spróbuje coś poradzić, jednakże uświadomił mi, że trochę to wszystko potrwa, więc póki co zostaniecie w Londynie z 2013. Może przez tydzień, może przez miesiąc, może przez rok... W każdym razie musicie tu żyć, a ja nie zarabiam w EMI kokosów, w dodatku studiuję. Nie mam też warunków na trzymanie tu czterech facetów...
- Jakbyśmy byli jakimś bydłem. - Szepnął z rozdrażnieniem John. Anna udała, że tego nie słyszy i kontynuowała swoją wypowiedź.
- ... tak więc zostaje wam tylko jedno... Musicie znaleźć jakąś pracę. Najlepiej taką, żebyście nie musieli podawać własnych nazwisk. Dorywczą.
- Ale przecież z takiej pracy nie zarobimy na mieszkanie. - Zauważył Paul.
- Znalazłam wam już lokum, na którego wynajem z pewnością wystarczy wam pieniędzy.
- Ekstra!
- No, to tyle. Ja teraz idę do pracy, wrócę wieczorem... Najlepiej nigdzie nie wychodźcie! Zamówiłam wam pizzę, zaraz powinna być. Już zapłaciłam przelewem. Starajcie się nie pokazywać za bardzo twarzy przy odbiorze. Jak wrócę, to macie mi pokazać oferty, które znaleźliście.
- W porządku, pani generał. - Powiedział kwaśno John, najbardziej z nas wszystkich zmęczony tą sytuacją. Nienawidził wszelkich ograniczeń, a uwięzienie w 2013 było chyba najgorszym z nich. Anna westchnęła głęboko, po chwili jednak uśmiechnęła się.
- Mam swoich idoli w domu, a zachowuję się jak zimna s... Zimna baba. - Zachichotała. Włożyła buty, pomachała nam i zniknęła w drzwiach. Przez kilka minut po jej wyjściu patrzyliśmy na siebie tępo, nie wiedząc co robić. Nie ruszyliśmy się nawet wtedy, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.
Paul pierwszy doszedł do siebie i wziął pierwszą lepszą gazetę. Z westchnieniem sięgnąłem do stosu a po chwili już wszyscy siedzieliśmy z nosami w gazetach.
- "Miła pani w dojrzałym wieku pozna młodego mężczyznę, który będzie jej dotrzymywał towarzystwa w zamian za pieniądze i drobne upominki". - Przeczytał John. - No to chyba mam pracę, nie?
- John, a czy ty wiesz, co to znaczy "w dojrzałym wieku" i "w zamian za pieniądze"? - Zapytał przyjaciele George.
- To oznacza tyle, że John będzie dziwkował jakiejś stulatce. - Stwierdził Paul. John warknął coś niewyraźnie i przewrócił stronę w gazecie.
- Ej, chłopaki, co to jest kebab? - Zapytał po chwili, wlepiając zdziwiony wzrok w papier.
- No chyba jakaś potrawa, coś mi się kojarzy. A co?
- "Zatrudnię do pracy w kebabie. Wynagrodzenie: cztery funty na godzinę". - Przeczytał. - Tylko jak można pracować w jedzeniu?
- Może kebab to nie jest jedzenie, tylko jakiś budynek? Może to jakieś nowe określenie na fabrykę? - Myślał głośno Paul.
- Mi się wydaje, że kebab to synonim od "dom publiczny". Coś mi się obiło o uszy... - Wtrącił George.
- Ale od kiedy w domu publicznym płacą na godziny?
- Może od 2013 roku.
- No tak. - Wróciliśmy do lektury ogłoszeń. Rzuciła mi się w oczy ogłoszenie w czarnej ramce.
- "Konserwacja powierzchni płaskich o podłożu nieutwardzonym". To coś ciekawego! - Rozentuzjazmowałem się, ale zgasił mnie Paul.
- Chodzi o grabienie, Ringo. Konserwator powierzchni płaskich o podłożu nieutwardzonym to ktoś, kto grabi liście z podwórka.
- Oh... - Zaczerwieniłem się i spojrzałem z powrotem na gazetę. - Bingo!
- Nie, ty jesteś Ringo, nie Bingo. - Basista spojrzał na mnie współczująco i poklepał mnie po ramieniu, po czym dodał ciszej - Ten rok 2013 nie działa zbyt dobrze na naszego Richarda.
- To nie tak! Chodzi mi o to, że znalazłem idealną ofertę dla siebie.
- Dajesz, Bingo! - John zachęcił mnie do odczytania tekstu na głos (a przynajmniej wydawało mu się, że zachęcił...).
- "Przyjemna praca w domowym zaciszu - składanie długopisów. 50 pensów za złożenie jednej sztuki.". Idealnie!- Ucieszyłem się. Paul i George stwierdzili, że im także odpowiada taka praca, tylko John wolał zostać przy tajemniczo brzmiącym kebabie.
Resztę dnia spędziliśmy na grze w kółko-krzyżyk i spaniu gdzie popadnie. Gdy wieczorem wróciła Anna zastała mnie i George'e konsumujących zimną pizzę (po dwóch godzinach przypomnieliśmy sobie o niej - leżała na wycieraczce pod drzwiami, a przecież nie mogła się zmarnować, więc przynieśliśmy ją do środka), Paula czytającego jakieś babskie pisemko i Johna śpiącego pod stolikiem do kawy.
- I jak? - Zapytała od progu - Znaleźliście pracę?
- Tak. Ja, George i Ringo będziemy składali długopisy, a John chce pracować w kebabie. Co to jest kebab?
- Takie mięso w bułce...
- On myśli, że to synonim od "burdel" i nie waż się wyprowadzać go z błędu. - Zaśmiał się Paul. Anna usiadła i przeczytała ofertę kebabu.
- O, świetnie, to zaraz pod domem! Właściwie to tuż pod moim oknem, tylko kilka pięter niżej, oczywiście. - Ucieszyła się. Cała nasza trójka (John wciąż chrapał pod stołem) rzuciła się do okna. Po spojrzeniu w dół zobaczyliśmy tylko biały prostokąt i metalowe coś do holowania.
- Więc ten kebab sprzedaje się w przyczepie?
- Zazwyczaj tak.
- John będzie zachwycony!
* * *
Druga noc spędzona na podłodze nie była już taka niewygodna. Dostaliśmy więcej materacy i znalazło się kilka dodatkowych poduszek. Rankiem czekały już na nas trzy pudła wypełnione częściami długopisów, a na Johna czerwone spodnie, biała koszula, fartuch w pionowe pasy i czerwono-biała czapeczka na głowę. Widząc to lekko się zdziwił.
- Dziwny strój jak na pomocnika alfonsa. - Zauważyła Anna, ledwo maskując śmiech. Paul posłał jej karcące spojrzenie, John jednak nie wyczuł w tym nic podejrzanego.
- To Paul ma dziwny strój. - Powiedział Lennon, patrząc na przyjaciela. Cóż, to był fakt. Mieliśmy ubrania pożyczone od starszego sąsiada naszej gospodyni, wykradzione z worka przeznaczonego dla Caritasu. Paul miał workowate, zielone spodnie i sweterek w kratę, George nosił powycierany łososiowy dres a ja byłem dumnym posiadaczem ogrodniczek i pomarańczowego golfa. Chociaż nasz ubiór i tak nie robi różnicy, bo pracujemy w domu.
- John, pamiętasz jak dojść? Wchodzi się przez tę budkę tam na dole. - Gospodyni nieznacznie wskazała głową na okno.
- Dziwne wejście do...
- A jak ktoś go pozna? - Zapytał nagle Paul.
- To raczej średnio możliwe. - Anna podniosła z szafki kartonową maskę przedstawiającą rysunkową twarz uśmiechniętego człowieczka. Miała wycięte dziurki na oczy a do głowy "mocowało" się ją na gumce.
- To logo tego kebabu. - Dziewczyna nieomal dusiła się ze śmiechu, my z resztą podobnie. - Takie są zasady, wszyscy pracownicy to noszą.
- Dziwny ten nowoczesny świat. - Mruknął John i powlókł przebrać się do łazienki. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi pokój aż drżał od cichego śmiechu.
- Cicho, idzie! - Pisnął George. Natychmiast twarze nam skamieniały i zastygliśmy w nienaturalnych pozach. John w całym tym stroju wyglądał komicznie. Nie wiem, jak udało nam się nie śmiać aż do momentu opuszczenia przez niego mieszkania trzydzieści sekund później. Później w szalonym wyścigu popędziliśmy do okna. Po kilku minutach zobaczyliśmy Johna wychodzącego z klatki. Pewnym krokiem podszedł do budki. Pomachał komuś. Tym kimś okazał się być właściciel budki z kebabem. Mężczyzna zaczął rozmawiać z Johnem. Mogliśmy się domyślić, że nasz kolega zwiesił tak ramiona i przygarbił się właśnie z powodu tej rozmowy. Odskoczyliśmy od okna i znów zaczęliśmy głośno się śmiać.
- Koniec tego dobrego. - Powiedziała w końcu Anna i spojrzała znacząco na pudła.
* * *
- Zaraz odpadną mi ręce! - Jęknąłem. George złożył właśnie ostatni długopis, a Paul był w łazience i moczył obolałe palce pod zimną wodą. Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich John. Wyglądał jakby był zmęczony i jakiś taki... wymięty.
- Kebab to wcale nie dom publiczny. Kebab to jedzenie. - Powiedział kwaśno i rzucił się na fotel.
Byliśmy tak zmęczeni, że nie mieliśmy nawet siły się śmiać. Paul wrócił z łazienki, obdarzył nas krótkim spojrzeniem i położył się pod stolikiem do kawy.
- Tu jest nawet całkiem wygodnie. - Stwierdził.
Obudziło nas gwałtowne otwarcie drzwi. To Anna wróciła z pracy. Wstaliśmy na równe nogi i nerwowo spojrzeliśmy na nią.
- Nie opierniczamy się, tylko idziemy zwiedzać wasze nowe mieszkanie! - Powiedziała wesoło, wygrzebała z torby jakieś klucze po czym rzuciła ją na podłogę i nie czekając na nas wyszła na zewnętrzny korytarz. Wybiegliśmy za nią.
- Gdzie to jest?
- Oh, bardzo blisko! - Wykrzyknęła z radością. Zaprowadziła nas do windy i wcisnęła najwyższy przycisk.
- Penthouse! - Ucieszył się John. - Tylko ile to będzie kosztowało?
- Dziesięć funtów tygodniowo. - Odpowiedziała dziewczyna. Po chwili winda zatrzymała się, a my wypadliśmy na malutkim korytarzyku. Było tam tylko dwoje drzwi. Jedne były pomalowane na różowo, ale farba odchodziła z nich właściwie całymi płatami, ukazując lite drewno. Drugie drzwi były szare. Anna wręczyła nam kółko z dwoma kluczami. John otworzył szare drzwi i przekroczył próg, a my weszliśmy za nim.
Było to brudne, obskurne pomieszczenie pomalowane na biało. Po podłodze walało się mnóstwo starych gazet, papierów i różnych śmieci. Przy ścianach stały cztery łóżka pamiętające jeszcze chyba paleolit, na środku chybotał się stolik z za krótką nogą, a wszystko to przykrywała gruba kołdra kurzu. W pomieszczeniu nie było okien, oświetlała je tylko zwisająca smętnie z sufitu żarówka.
- No i masz swój penthouse, John. - Powiedziałem z głębokim westchnieniem.
- Za tymi różowymi drzwiami na klatce jest łazienka. - Powiedziała Anna. - Na jutro jesteście umówieni z profesorem. Przyjdę po was o ósmej.
__________________________________________________
Powróciłam z chałową częścią! Yay! XD
Nie będę się usprawiedliwiać z tej beznadziei... Po prostu wena poszła się paść. Talent, który i tak znajdował się w śladowych ilościach w moim organizmie, wyjechał do Korei Północnej. Smuteczeg ; ;
Uczę się piosenek z setlisty na pamięć! ^ ^
- Nie da się ukryć. - Mruknąłem, ściągając marynarkę w kwiatki. George i Paul weszli za mną do pomieszczenia. Anna jakąś minutę temu wpadła do domu jak burza i teraz z jej pokoju dochodziła głośna szamotanina.
- Co ona tam robi? Mało mnie nie zabiła drzwiami przy wchodzeniu. - John zmarszczył brwi i zapukał w ścianę, za którą znajdowała się sypialnia dziewczyny. Hałas na chwilę ustał, jednak po sekundzie lub dwóch powrócił ze zdwojoną siłą.
- Może próbuje zbudować bombę? - Myślał na głos George. - Chociaż nie, to za trudne dla dziewczyny.
- Męski szowinista! - Niespodziewanie w pokoju pojawiła się Anna. W rękach dźwigała stos gazet, niewiele mniejszy od tego, który był w salonojadalniokuchni.
- Czekaj, nie udźwigniesz tego, pomogę ci... - George już wstawał z fotela, jednak napotkawszy morderczy wzrok gospodyni usiadł i zapadł się głęboko w siedzenie. Anna nie znała dobrze naszego gitarzysty i nie wiedziała, że jego słowa płyną ze szczerej chęci pomocy niewieście w potrzebie, a nie z pragnienia podkreślenia słabości kobiety jako istoty... No, nieważne. Dziewczyna wręcz rzuciła papierami na stół i jeszcze raz zmroziła George'a spojrzeniem, po czym odchrząknęła i rozpoczęła przemowę.
- Opowiedziałam o waszym przypadku... przeniesienia się w czasie z moim znajomym naukowcem. Obiecał, że spotka się z wami w najbliższych dniach i spróbuje coś poradzić, jednakże uświadomił mi, że trochę to wszystko potrwa, więc póki co zostaniecie w Londynie z 2013. Może przez tydzień, może przez miesiąc, może przez rok... W każdym razie musicie tu żyć, a ja nie zarabiam w EMI kokosów, w dodatku studiuję. Nie mam też warunków na trzymanie tu czterech facetów...
- Jakbyśmy byli jakimś bydłem. - Szepnął z rozdrażnieniem John. Anna udała, że tego nie słyszy i kontynuowała swoją wypowiedź.
- ... tak więc zostaje wam tylko jedno... Musicie znaleźć jakąś pracę. Najlepiej taką, żebyście nie musieli podawać własnych nazwisk. Dorywczą.
- Ale przecież z takiej pracy nie zarobimy na mieszkanie. - Zauważył Paul.
- Znalazłam wam już lokum, na którego wynajem z pewnością wystarczy wam pieniędzy.
- Ekstra!
- No, to tyle. Ja teraz idę do pracy, wrócę wieczorem... Najlepiej nigdzie nie wychodźcie! Zamówiłam wam pizzę, zaraz powinna być. Już zapłaciłam przelewem. Starajcie się nie pokazywać za bardzo twarzy przy odbiorze. Jak wrócę, to macie mi pokazać oferty, które znaleźliście.
- W porządku, pani generał. - Powiedział kwaśno John, najbardziej z nas wszystkich zmęczony tą sytuacją. Nienawidził wszelkich ograniczeń, a uwięzienie w 2013 było chyba najgorszym z nich. Anna westchnęła głęboko, po chwili jednak uśmiechnęła się.
- Mam swoich idoli w domu, a zachowuję się jak zimna s... Zimna baba. - Zachichotała. Włożyła buty, pomachała nam i zniknęła w drzwiach. Przez kilka minut po jej wyjściu patrzyliśmy na siebie tępo, nie wiedząc co robić. Nie ruszyliśmy się nawet wtedy, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.
Paul pierwszy doszedł do siebie i wziął pierwszą lepszą gazetę. Z westchnieniem sięgnąłem do stosu a po chwili już wszyscy siedzieliśmy z nosami w gazetach.
- "Miła pani w dojrzałym wieku pozna młodego mężczyznę, który będzie jej dotrzymywał towarzystwa w zamian za pieniądze i drobne upominki". - Przeczytał John. - No to chyba mam pracę, nie?
- John, a czy ty wiesz, co to znaczy "w dojrzałym wieku" i "w zamian za pieniądze"? - Zapytał przyjaciele George.
- To oznacza tyle, że John będzie dziwkował jakiejś stulatce. - Stwierdził Paul. John warknął coś niewyraźnie i przewrócił stronę w gazecie.
- Ej, chłopaki, co to jest kebab? - Zapytał po chwili, wlepiając zdziwiony wzrok w papier.
- No chyba jakaś potrawa, coś mi się kojarzy. A co?
- "Zatrudnię do pracy w kebabie. Wynagrodzenie: cztery funty na godzinę". - Przeczytał. - Tylko jak można pracować w jedzeniu?
- Może kebab to nie jest jedzenie, tylko jakiś budynek? Może to jakieś nowe określenie na fabrykę? - Myślał głośno Paul.
- Mi się wydaje, że kebab to synonim od "dom publiczny". Coś mi się obiło o uszy... - Wtrącił George.
- Ale od kiedy w domu publicznym płacą na godziny?
- Może od 2013 roku.
- No tak. - Wróciliśmy do lektury ogłoszeń. Rzuciła mi się w oczy ogłoszenie w czarnej ramce.
- "Konserwacja powierzchni płaskich o podłożu nieutwardzonym". To coś ciekawego! - Rozentuzjazmowałem się, ale zgasił mnie Paul.
- Chodzi o grabienie, Ringo. Konserwator powierzchni płaskich o podłożu nieutwardzonym to ktoś, kto grabi liście z podwórka.
- Oh... - Zaczerwieniłem się i spojrzałem z powrotem na gazetę. - Bingo!
- Nie, ty jesteś Ringo, nie Bingo. - Basista spojrzał na mnie współczująco i poklepał mnie po ramieniu, po czym dodał ciszej - Ten rok 2013 nie działa zbyt dobrze na naszego Richarda.
- To nie tak! Chodzi mi o to, że znalazłem idealną ofertę dla siebie.
- Dajesz, Bingo! - John zachęcił mnie do odczytania tekstu na głos (a przynajmniej wydawało mu się, że zachęcił...).
- "Przyjemna praca w domowym zaciszu - składanie długopisów. 50 pensów za złożenie jednej sztuki.". Idealnie!- Ucieszyłem się. Paul i George stwierdzili, że im także odpowiada taka praca, tylko John wolał zostać przy tajemniczo brzmiącym kebabie.
Resztę dnia spędziliśmy na grze w kółko-krzyżyk i spaniu gdzie popadnie. Gdy wieczorem wróciła Anna zastała mnie i George'e konsumujących zimną pizzę (po dwóch godzinach przypomnieliśmy sobie o niej - leżała na wycieraczce pod drzwiami, a przecież nie mogła się zmarnować, więc przynieśliśmy ją do środka), Paula czytającego jakieś babskie pisemko i Johna śpiącego pod stolikiem do kawy.
- I jak? - Zapytała od progu - Znaleźliście pracę?
- Tak. Ja, George i Ringo będziemy składali długopisy, a John chce pracować w kebabie. Co to jest kebab?
- Takie mięso w bułce...
- On myśli, że to synonim od "burdel" i nie waż się wyprowadzać go z błędu. - Zaśmiał się Paul. Anna usiadła i przeczytała ofertę kebabu.
- O, świetnie, to zaraz pod domem! Właściwie to tuż pod moim oknem, tylko kilka pięter niżej, oczywiście. - Ucieszyła się. Cała nasza trójka (John wciąż chrapał pod stołem) rzuciła się do okna. Po spojrzeniu w dół zobaczyliśmy tylko biały prostokąt i metalowe coś do holowania.
- Więc ten kebab sprzedaje się w przyczepie?
- Zazwyczaj tak.
- John będzie zachwycony!
* * *
Druga noc spędzona na podłodze nie była już taka niewygodna. Dostaliśmy więcej materacy i znalazło się kilka dodatkowych poduszek. Rankiem czekały już na nas trzy pudła wypełnione częściami długopisów, a na Johna czerwone spodnie, biała koszula, fartuch w pionowe pasy i czerwono-biała czapeczka na głowę. Widząc to lekko się zdziwił.
- Dziwny strój jak na pomocnika alfonsa. - Zauważyła Anna, ledwo maskując śmiech. Paul posłał jej karcące spojrzenie, John jednak nie wyczuł w tym nic podejrzanego.
- To Paul ma dziwny strój. - Powiedział Lennon, patrząc na przyjaciela. Cóż, to był fakt. Mieliśmy ubrania pożyczone od starszego sąsiada naszej gospodyni, wykradzione z worka przeznaczonego dla Caritasu. Paul miał workowate, zielone spodnie i sweterek w kratę, George nosił powycierany łososiowy dres a ja byłem dumnym posiadaczem ogrodniczek i pomarańczowego golfa. Chociaż nasz ubiór i tak nie robi różnicy, bo pracujemy w domu.
- John, pamiętasz jak dojść? Wchodzi się przez tę budkę tam na dole. - Gospodyni nieznacznie wskazała głową na okno.
- Dziwne wejście do...
- A jak ktoś go pozna? - Zapytał nagle Paul.
- To raczej średnio możliwe. - Anna podniosła z szafki kartonową maskę przedstawiającą rysunkową twarz uśmiechniętego człowieczka. Miała wycięte dziurki na oczy a do głowy "mocowało" się ją na gumce.
- To logo tego kebabu. - Dziewczyna nieomal dusiła się ze śmiechu, my z resztą podobnie. - Takie są zasady, wszyscy pracownicy to noszą.
- Dziwny ten nowoczesny świat. - Mruknął John i powlókł przebrać się do łazienki. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi pokój aż drżał od cichego śmiechu.
- Cicho, idzie! - Pisnął George. Natychmiast twarze nam skamieniały i zastygliśmy w nienaturalnych pozach. John w całym tym stroju wyglądał komicznie. Nie wiem, jak udało nam się nie śmiać aż do momentu opuszczenia przez niego mieszkania trzydzieści sekund później. Później w szalonym wyścigu popędziliśmy do okna. Po kilku minutach zobaczyliśmy Johna wychodzącego z klatki. Pewnym krokiem podszedł do budki. Pomachał komuś. Tym kimś okazał się być właściciel budki z kebabem. Mężczyzna zaczął rozmawiać z Johnem. Mogliśmy się domyślić, że nasz kolega zwiesił tak ramiona i przygarbił się właśnie z powodu tej rozmowy. Odskoczyliśmy od okna i znów zaczęliśmy głośno się śmiać.
- Koniec tego dobrego. - Powiedziała w końcu Anna i spojrzała znacząco na pudła.
* * *
- Zaraz odpadną mi ręce! - Jęknąłem. George złożył właśnie ostatni długopis, a Paul był w łazience i moczył obolałe palce pod zimną wodą. Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich John. Wyglądał jakby był zmęczony i jakiś taki... wymięty.
- Kebab to wcale nie dom publiczny. Kebab to jedzenie. - Powiedział kwaśno i rzucił się na fotel.
Byliśmy tak zmęczeni, że nie mieliśmy nawet siły się śmiać. Paul wrócił z łazienki, obdarzył nas krótkim spojrzeniem i położył się pod stolikiem do kawy.
- Tu jest nawet całkiem wygodnie. - Stwierdził.
Obudziło nas gwałtowne otwarcie drzwi. To Anna wróciła z pracy. Wstaliśmy na równe nogi i nerwowo spojrzeliśmy na nią.
- Nie opierniczamy się, tylko idziemy zwiedzać wasze nowe mieszkanie! - Powiedziała wesoło, wygrzebała z torby jakieś klucze po czym rzuciła ją na podłogę i nie czekając na nas wyszła na zewnętrzny korytarz. Wybiegliśmy za nią.
- Gdzie to jest?
- Oh, bardzo blisko! - Wykrzyknęła z radością. Zaprowadziła nas do windy i wcisnęła najwyższy przycisk.
- Penthouse! - Ucieszył się John. - Tylko ile to będzie kosztowało?
- Dziesięć funtów tygodniowo. - Odpowiedziała dziewczyna. Po chwili winda zatrzymała się, a my wypadliśmy na malutkim korytarzyku. Było tam tylko dwoje drzwi. Jedne były pomalowane na różowo, ale farba odchodziła z nich właściwie całymi płatami, ukazując lite drewno. Drugie drzwi były szare. Anna wręczyła nam kółko z dwoma kluczami. John otworzył szare drzwi i przekroczył próg, a my weszliśmy za nim.
Było to brudne, obskurne pomieszczenie pomalowane na biało. Po podłodze walało się mnóstwo starych gazet, papierów i różnych śmieci. Przy ścianach stały cztery łóżka pamiętające jeszcze chyba paleolit, na środku chybotał się stolik z za krótką nogą, a wszystko to przykrywała gruba kołdra kurzu. W pomieszczeniu nie było okien, oświetlała je tylko zwisająca smętnie z sufitu żarówka.
- No i masz swój penthouse, John. - Powiedziałem z głębokim westchnieniem.
- Za tymi różowymi drzwiami na klatce jest łazienka. - Powiedziała Anna. - Na jutro jesteście umówieni z profesorem. Przyjdę po was o ósmej.
__________________________________________________
Powróciłam z chałową częścią! Yay! XD
Nie będę się usprawiedliwiać z tej beznadziei... Po prostu wena poszła się paść. Talent, który i tak znajdował się w śladowych ilościach w moim organizmie, wyjechał do Korei Północnej. Smuteczeg ; ;
Uczę się piosenek z setlisty na pamięć! ^ ^
ROZWALA MNIE TO XD Znalezione na Tumblr ^u^
Rzegnaicie :3
Choroby:
Fanfiction,
fanfiction o The Beatles,
FF,
George Harrison,
John Lennon,
NIE YAOI xD,
opowiadanie,
Paul McCartney,
Ringo Starr,
The Beatles
czwartek, 18 kwietnia 2013
Mała przerwa ;3
Cześć! ^ ^
Postanowiłam na jakiś czas "zawiesić" - chociaż to może za duże słowo - tego bloga. Powód jest prosty, mianowicie mam egzaminy i przyszły tydzień będzie dość intensywny, później rekrutacja (nadal nie wiem, czy wybrać liceum, czy technikum - może pomozecie3? ^ ^) no i ZNÓW egzaminy i wyjazdy związane z bierzmowaniem, to wszystko na przełomie kwietnia i maja.
Pojawię się tutaj w okolicach weekendu majowego lub troszkę później.
Cały czas możecie się ze mną kontaktować:
Ask: JulieBlackbird
E-mail: beatlestarr@onet.pl
GG: 39595735
Lubię nawiązywać nowe znajomości, więc piszcie śmiało :3
Mam jeszcze gorącą prośbę - czy w komentarzach możecie się podpisywać? Oczywiście nie chodzi mi o imię i nazwisko, ale chociażby jakąś ksywę. Bo jakoś mi tak głupio pisać dla kogoś, czyjego imienia czy pseudo nie znam :3 Mam nadzieję, że nie będzie to dla Was jakoś szczególnie uciążliwe.
T-to chyba tyle, rzegnaicie na jakiś czas :)
Postanowiłam na jakiś czas "zawiesić" - chociaż to może za duże słowo - tego bloga. Powód jest prosty, mianowicie mam egzaminy i przyszły tydzień będzie dość intensywny, później rekrutacja (nadal nie wiem, czy wybrać liceum, czy technikum - może pomozecie3? ^ ^) no i ZNÓW egzaminy i wyjazdy związane z bierzmowaniem, to wszystko na przełomie kwietnia i maja.
Pojawię się tutaj w okolicach weekendu majowego lub troszkę później.
Cały czas możecie się ze mną kontaktować:
Ask: JulieBlackbird
E-mail: beatlestarr@onet.pl
GG: 39595735
Lubię nawiązywać nowe znajomości, więc piszcie śmiało :3
Mam jeszcze gorącą prośbę - czy w komentarzach możecie się podpisywać? Oczywiście nie chodzi mi o imię i nazwisko, ale chociażby jakąś ksywę. Bo jakoś mi tak głupio pisać dla kogoś, czyjego imienia czy pseudo nie znam :3 Mam nadzieję, że nie będzie to dla Was jakoś szczególnie uciążliwe.
T-to chyba tyle, rzegnaicie na jakiś czas :)
niedziela, 7 kwietnia 2013
Ringuniowi zdarzyło się myśleć, cz. 6. - Brutalna prawda i bolesny zawód.
- To są chyba jakieś kpiny. - Powiedział słabo George, gapiąc się w katalog.
- Anno, co to ma znaczyć? - Wydusił pytanie Paul. Dziewczyna podeszła do nas i zachichotała histerycznie.
- No, to ulotka z kliniki... Te ulotki są mi potrzebne, bo studiuję taki kierunek... - Zaczęła opowiadać, ale John przerwał jej gwałtownym szlochnięciem.
- Dwa tysiące trzynasty! Dlaczego tu jest napisane, że jest dwa tysiące trzynasty? Jeszcze kilka godzin temu byliśmy w '65! - Histeryzował.
- Ależ nie... Jesteście przecież moją halucynacją... - Kobieta znów się zaśmiała i chwyciła za porzuconą na podłodze butelkę.
- Zapewniam cię, że nie jesteśmy halucynacjami. Możesz mnie uszczypnąć, przekonasz się. - Paul wstał z fotela i podszedł do niej, ta jednak odsunęła się gwałtownie, jak kilkadziesiąt minut wcześniej na parkingu. - Nie bój się. - Powiedział łagodnie basista. Dziewczyna niepewnie podeszła i uszczypnęła go w rami, po czym z piskliwym okrzykiem przerażenia odskoczyła do tyłu.
- No to mamy problem. - Stwierdził George.
- Uporządkujmy fakty. - Paul zrezygnował z prób uspokojenia Anny i usiadł z powrotem w fotelu.
- Jakimś cudem przenieśliśmy się w czasie, to wszystko. Nie ma czego porządkować. - Mruknąłem. Na widok folderu z operacjami plastycznymi robiło mi się niedobrze, więc odłożyłem go na kupkę. John spojrzał na mój nos uspokojony i zajął miejsce w fotelu.
- Co teraz zrobimy?
- Nie mam pojęcia. Naprawdę, nie mam pojęcia.
- Póki co musicie zostać tutaj. - Powiedziała Anna i podeszła do szafy stojącej nieopodal. Otworzyła ją i zaczęła grzebać w środku, po chwili wyciągając jakieś prześcieradła. - Możecie dziś zostać u mnie, później coś wymyślimy.
- Ale... Jak mamy wrócić do naszych czasów? - Zapytałem ze strachem. Cała ta sytuacja napawała mnie przerażeniem i niepokojem, to wszystko było takie dziwne... a jednak działo się naprawdę.
- Nie martw się tym, Ringo! Jutro wrócimy na Abbey Road i poszukamy tego czarnego czegoś. To chyba jest przyczyną tego... przeniesienia się w czasie. - Paul przyłożył rękę do skroni i intensywnie myślał.
- Mogliśmy od razu tego poszukać!
- Tak, i zostawić tę dziewczynę na pastwę losu. Jesteś strasznie nieczuły, John. - Basista podniósł głowę i spojrzał na przyjaciela z dezaprobatą.
* * *
Noc spędziliśmy kuląc się na podłodze w ciasnym mieszkanku Anny, przykryci kilkoma prześcieradłami i poszwami. Było dość ciężko, bo ostatnimi czasy przywykliśmy do nieco bardziej luksusowych posłań, ale podłoga była i tak dużo lepszym wyjściem, niż spanie gdzieś na dworcu. Na hotel nie mieliśmy bowiem pieniędzy. Około godziny szóstej rano stwierdziłem, że już tak dłużej nie wytrzymam. Zabrałem z twarzy rękę Johna i wyczołgałem się z pokrowca na poduszkę, w którym spałem.
- Jakiż mamy piękny dzień... - Zerknięcie przez okno wywołało u mnie dreszcz radości. Było słonecznie, zielono... W tych rejonach ten widok nie był często spotykany.
- Ringo, czy ty zawsze musisz wszystkich budzić? - Obok mnie pojawił się zaspany George, próbujący wygładzić pogniecioną koszulę nocną w kwiatki, którą pożyczyła mu Anna.
- Nie kwękaj tak na mnie, jestem bardzo wrażliwy. - Mruknąłem smutno.
- Zostawmy rozmowy o twojej wrażliwości na kiedy indziej... Gdzie jest coś do jedzenia? - Gitarzysta nerwowo rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu zdatnych do spożycia produktów. Nie znalazł niczego na wierzchu, więc zagłębił się w poszukiwaniach w jednej z szafek. Po kilkunastu sekundach z triumfem na twarzy wyjął z niej paczkę żelków. Gwałtownie rozerwał opakowanie i łapczywie zaczął zajadać się kolorowymi misiami. Mimowolnie zacząłem się śmiać - George Harrison z tymi jego wielkimi brwiami i poważnymi oczyma właśnie opychał się Haribo mając na sobie różową powłóczystą szatkę w kwiaty.
- Nie śmiej się ze mnie, ja też jestem wrażliwy. - Powiedział z wyrzutem, walcząc z misiami chcącymi uwolnić się z jego ust. Przez to zacząłem śmiać się jeszcze bardziej i oczywiście dzięki temu obudziłem pozostałych.
- Ringo, ty wielki kinolu, musisz nas budzić o takiej porze? - Paul niemal zabił się, próbując wypełznąć z prześcieradła, którym był okryty.
- Jeśli jeszcze jednym słowem obrazisz Winstona, będziesz miał do czynienia ze mną! - John pogroził basiście zaciśniętą pięścią, po czym sam podniósł się z ziemi.
- Co to za hałasy? - Zza drzwi prowadzących do sypialni Anny wyszła blada postać z rozczochranymi włosami.
- Ringo znowu nas obudził.
- "Znowu"! - Oburzyłem się. Anna przygładziła nieco włosy, machnęła ręką i zniknęła za drzwiami łazienki. John złapał za swoje spodnie i koszulę, ściągnął piżamę (niebieskie getry i damska koszulka) i z westchnieniem zaczął się przebierać.
- John, musisz tak na widoku? - Zakryłem oczy lewą dłonią a prawą chwyciłem swoje ubrania, po czym podreptałem do sypialni naszej gospodyni. Gdy stamtąd wyszedłem, pozostała czwórka była już gotowa. Anna dołączyła do nas kilka minut później. Na śniadanie zjedliśmy resztkę żelków i wafle ryżowe, bo niczego innego w domu nie było, po czym wyruszyliśmy naszym zaczarowanym samochodem na jakże długą wycieczkę do Abbey Road Studios. Wychodząc z pojazdu zauważyłem wąskie "coś" w kształcie graniastosłupa w miejscu, w którym wczoraj wylądowaliśmy.
- Uratowani! Patrzcie! - Krzyknąłem radośnie podbiegając tam. Cała czwórka ruszyła za mną.
- Wczoraj wydawało się być jakieś... Nie wiem... Solidniejsze. - Stwierdził Paul patrząc krytycznie na pudło, w którym brakowało jednej ściany.
- Wyglądało, nie wyglądało... Wchodzimy! - Zadecydował John, włażąc do środka. Ja, George i Macca wpakowaliśmy się za nim.
- Żegnaj, durny świecie z przyszłości! - Wykrzyczał któryś z nich. Zacisnąłem oczy, nic jednak się nie wydarzyło. Żadnych wstrząsów, dziwnych odgłosów czy zapachów. Nic. Odemknąłem powieki i zauważyłem, że nic się nie zmieniło. Ponad głową George'a, który stał przede mną nadal widniało to samo niebo, co kilka chwil temu.
- Ludzie się gapią. - Usłyszałem głos stojącego z przodu Paula.
- Też bym się dziwiła, gdyby nagle czterech facetów wlazło do kartonu po lodówce. Dziś jest wywóz śmieci. - Powiedziała stojąca obok pudła Anna.
___________________________
Jestem przeziębiona, więc wyszły bzdury, generalnie nuda. Przepraszam.
Syropek z cebuli źle na mnie działa. Generalnie cukier raczej miesza mi w głowie ; - ;
Nie będę zdziwiona, jeśli pojawią się jakieś hejty ; ____ ; Postaram się, żeby następna część wyszła lepiej.
A WPIERNICZAJĄCY ŻORŻYK WYGLĄDA TAK:
PS. Dziękuję za wszystkie miłe komentarze, to na serio wiele dla mnie znaczy *ociera łzy wzruszenia* :3
- Anno, co to ma znaczyć? - Wydusił pytanie Paul. Dziewczyna podeszła do nas i zachichotała histerycznie.
- No, to ulotka z kliniki... Te ulotki są mi potrzebne, bo studiuję taki kierunek... - Zaczęła opowiadać, ale John przerwał jej gwałtownym szlochnięciem.
- Dwa tysiące trzynasty! Dlaczego tu jest napisane, że jest dwa tysiące trzynasty? Jeszcze kilka godzin temu byliśmy w '65! - Histeryzował.
- Ależ nie... Jesteście przecież moją halucynacją... - Kobieta znów się zaśmiała i chwyciła za porzuconą na podłodze butelkę.
- Zapewniam cię, że nie jesteśmy halucynacjami. Możesz mnie uszczypnąć, przekonasz się. - Paul wstał z fotela i podszedł do niej, ta jednak odsunęła się gwałtownie, jak kilkadziesiąt minut wcześniej na parkingu. - Nie bój się. - Powiedział łagodnie basista. Dziewczyna niepewnie podeszła i uszczypnęła go w rami, po czym z piskliwym okrzykiem przerażenia odskoczyła do tyłu.
- No to mamy problem. - Stwierdził George.
- Uporządkujmy fakty. - Paul zrezygnował z prób uspokojenia Anny i usiadł z powrotem w fotelu.
- Jakimś cudem przenieśliśmy się w czasie, to wszystko. Nie ma czego porządkować. - Mruknąłem. Na widok folderu z operacjami plastycznymi robiło mi się niedobrze, więc odłożyłem go na kupkę. John spojrzał na mój nos uspokojony i zajął miejsce w fotelu.
- Co teraz zrobimy?
- Nie mam pojęcia. Naprawdę, nie mam pojęcia.
- Póki co musicie zostać tutaj. - Powiedziała Anna i podeszła do szafy stojącej nieopodal. Otworzyła ją i zaczęła grzebać w środku, po chwili wyciągając jakieś prześcieradła. - Możecie dziś zostać u mnie, później coś wymyślimy.
- Ale... Jak mamy wrócić do naszych czasów? - Zapytałem ze strachem. Cała ta sytuacja napawała mnie przerażeniem i niepokojem, to wszystko było takie dziwne... a jednak działo się naprawdę.
- Nie martw się tym, Ringo! Jutro wrócimy na Abbey Road i poszukamy tego czarnego czegoś. To chyba jest przyczyną tego... przeniesienia się w czasie. - Paul przyłożył rękę do skroni i intensywnie myślał.
- Mogliśmy od razu tego poszukać!
- Tak, i zostawić tę dziewczynę na pastwę losu. Jesteś strasznie nieczuły, John. - Basista podniósł głowę i spojrzał na przyjaciela z dezaprobatą.
* * *
Noc spędziliśmy kuląc się na podłodze w ciasnym mieszkanku Anny, przykryci kilkoma prześcieradłami i poszwami. Było dość ciężko, bo ostatnimi czasy przywykliśmy do nieco bardziej luksusowych posłań, ale podłoga była i tak dużo lepszym wyjściem, niż spanie gdzieś na dworcu. Na hotel nie mieliśmy bowiem pieniędzy. Około godziny szóstej rano stwierdziłem, że już tak dłużej nie wytrzymam. Zabrałem z twarzy rękę Johna i wyczołgałem się z pokrowca na poduszkę, w którym spałem.
- Jakiż mamy piękny dzień... - Zerknięcie przez okno wywołało u mnie dreszcz radości. Było słonecznie, zielono... W tych rejonach ten widok nie był często spotykany.
- Ringo, czy ty zawsze musisz wszystkich budzić? - Obok mnie pojawił się zaspany George, próbujący wygładzić pogniecioną koszulę nocną w kwiatki, którą pożyczyła mu Anna.
- Nie kwękaj tak na mnie, jestem bardzo wrażliwy. - Mruknąłem smutno.
- Zostawmy rozmowy o twojej wrażliwości na kiedy indziej... Gdzie jest coś do jedzenia? - Gitarzysta nerwowo rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu zdatnych do spożycia produktów. Nie znalazł niczego na wierzchu, więc zagłębił się w poszukiwaniach w jednej z szafek. Po kilkunastu sekundach z triumfem na twarzy wyjął z niej paczkę żelków. Gwałtownie rozerwał opakowanie i łapczywie zaczął zajadać się kolorowymi misiami. Mimowolnie zacząłem się śmiać - George Harrison z tymi jego wielkimi brwiami i poważnymi oczyma właśnie opychał się Haribo mając na sobie różową powłóczystą szatkę w kwiaty.
- Nie śmiej się ze mnie, ja też jestem wrażliwy. - Powiedział z wyrzutem, walcząc z misiami chcącymi uwolnić się z jego ust. Przez to zacząłem śmiać się jeszcze bardziej i oczywiście dzięki temu obudziłem pozostałych.
- Ringo, ty wielki kinolu, musisz nas budzić o takiej porze? - Paul niemal zabił się, próbując wypełznąć z prześcieradła, którym był okryty.
- Jeśli jeszcze jednym słowem obrazisz Winstona, będziesz miał do czynienia ze mną! - John pogroził basiście zaciśniętą pięścią, po czym sam podniósł się z ziemi.
- Co to za hałasy? - Zza drzwi prowadzących do sypialni Anny wyszła blada postać z rozczochranymi włosami.
- Ringo znowu nas obudził.
- "Znowu"! - Oburzyłem się. Anna przygładziła nieco włosy, machnęła ręką i zniknęła za drzwiami łazienki. John złapał za swoje spodnie i koszulę, ściągnął piżamę (niebieskie getry i damska koszulka) i z westchnieniem zaczął się przebierać.
- John, musisz tak na widoku? - Zakryłem oczy lewą dłonią a prawą chwyciłem swoje ubrania, po czym podreptałem do sypialni naszej gospodyni. Gdy stamtąd wyszedłem, pozostała czwórka była już gotowa. Anna dołączyła do nas kilka minut później. Na śniadanie zjedliśmy resztkę żelków i wafle ryżowe, bo niczego innego w domu nie było, po czym wyruszyliśmy naszym zaczarowanym samochodem na jakże długą wycieczkę do Abbey Road Studios. Wychodząc z pojazdu zauważyłem wąskie "coś" w kształcie graniastosłupa w miejscu, w którym wczoraj wylądowaliśmy.
- Uratowani! Patrzcie! - Krzyknąłem radośnie podbiegając tam. Cała czwórka ruszyła za mną.
- Wczoraj wydawało się być jakieś... Nie wiem... Solidniejsze. - Stwierdził Paul patrząc krytycznie na pudło, w którym brakowało jednej ściany.
- Wyglądało, nie wyglądało... Wchodzimy! - Zadecydował John, włażąc do środka. Ja, George i Macca wpakowaliśmy się za nim.
- Żegnaj, durny świecie z przyszłości! - Wykrzyczał któryś z nich. Zacisnąłem oczy, nic jednak się nie wydarzyło. Żadnych wstrząsów, dziwnych odgłosów czy zapachów. Nic. Odemknąłem powieki i zauważyłem, że nic się nie zmieniło. Ponad głową George'a, który stał przede mną nadal widniało to samo niebo, co kilka chwil temu.
- Ludzie się gapią. - Usłyszałem głos stojącego z przodu Paula.
- Też bym się dziwiła, gdyby nagle czterech facetów wlazło do kartonu po lodówce. Dziś jest wywóz śmieci. - Powiedziała stojąca obok pudła Anna.
___________________________
Jestem przeziębiona, więc wyszły bzdury, generalnie nuda. Przepraszam.
Syropek z cebuli źle na mnie działa. Generalnie cukier raczej miesza mi w głowie ; - ;
Nie będę zdziwiona, jeśli pojawią się jakieś hejty ; ____ ; Postaram się, żeby następna część wyszła lepiej.
A WPIERNICZAJĄCY ŻORŻYK WYGLĄDA TAK:
PS. Dziękuję za wszystkie miłe komentarze, to na serio wiele dla mnie znaczy *ociera łzy wzruszenia* :3
niedziela, 24 marca 2013
Ringuniowi zdarzyło się myśleć, cz. 5. - Lanie wody i rozpacz Johna.
Patrzyliśmy na siebie w zdumieniu przez kilkanaście sekund. Paul spojrzał na dziewczynę z troską.
- Uderzyłaś się w głowę, tak? Może trzeba jechać do szpitala, bardzo cię boli? - Pytał. Pomyślałem, że pewnie niewygodnie jej trochę na asfalcie, więc podałem jej rękę, by pomóc jej wstać. Kobieta jednak odsunęła się ode mnie z wystraszoną miną. Zrobiło mi się smutno, przecież to ja jestem ten uroczy! Zamiast skorzystać z mojej pomocy pannica spróbowała podnieść się o własnych siłach, nie wyszło jej to jednak zbyt dobrze - niemal się nie przewróciła o własne nogi. Oparła się o samochód i odetchnęła głęboko, po czym poprawiła koczek, który nieco jej się przekrzywił. Następnie spojrzała w naszą stronę. Pewnie przedstawialiśmy teraz dość komiczny widok - czterech gości kucających na parkingu, wszyscy z bladymi twarzami i zdziwionymi minami. Postanowiłem przerwać tę komedię i wstałem, jednocześnie ciągnąc za ramię George'a. W tym momencie Paul i John też oprzytomnieli i podnieśli się z klęczek.
- To sen, tak, to sen...- Usłyszałem ze strony samochodu. - Za niedługo się obudzę i oni znikną. To tylko chory sen...
- Wypraszam sobie! - John wycelował nos w niebo.
- Skoro to sen, to oni nic mi nie zrobią, mhm. - Głos dziewczyny stał się pewniejszy. Podeszła do nas z szerokim uśmiechem.
- Już wszystko w porządku? - Zapytałem, patrząc na nią niepewnie, gdyż jej cera wciąż była kredowobiała, a na czole perliły się krople potu.
- Najlepszym, panie Richardzie. - Odrzekła, uśmiechając się jeszcze szerzej. - Mam na imię Anna.
- Nasze imiona pewnie znasz. - Mruknął Georgie. Zdziwiłem się, że w ogóle się odezwał, bo raczej rzadko to robi.
- Oh, oczywiście! - Zaśmiała się nerwowo. Wystraszyłem się, bo brzmiała przy tym trochę jak pacjentka szpitala psychiatrycznego.
- Masz teraz coś ważnego do zrobienia? Bo chyba lepiej będzie, jeśli wrócisz do domu i trochę się uspokoisz. - Dodał George.
- Nie, nie mam! - Znów ten śmiech! - A wy?
- Już skończyliśmy pracę, więc możemy odwieźć cię do domu.
- Ależ ja sama bardzo chętnie się odwiozę! - Anna wyjęła z torebki butelkę i pociągnęła z niej zdrowo.
- Żadnego alkoholu! - Paul podbiegł do niej i wyrwał jej whisky z rąk.
- Właśnie, żadnego alkoholu! - Powiedział stanowczo John, po czym z niewinną miną podszedł do basisty i zaczął wpatrywać się we flakon. Chyba wiem, co się stanie gdy już wrócimy do domu. A gdy John trochę popije, to zamęcza mojego Win... to znaczy, zamęcza mój nos jeszcze bardziej.
- Wsiadamy! - Paulie otworzył drzwi auta kluczem, który przed chwilą został wyjęty z torebki przez dziewczynę, po czym niemal wepchnął właścicielkę do środka. John, George i ja również wsiedliśmy do środka, po czym Paul zasiadł na miejscu kierowcy.
- Jesteś pewien, że potrafisz tym jeździć? - Zapytałem z powątpiewaniem. W odpowiedzi usłyszałem jakieś mruknięcie. Basista zaczął majstrować przy samochodzie i po jakimś czasie udało mu się ruszyć.
- Teraz to już będzie z górki! Gdzie mieszkasz? - Podczas gdy dziewczyna zaczęła tłumaczyć, jak dojechać do jej miejsca zamieszkania, auto powoli wyjechało z parkingu. Razem z George'em zajęliśmy się kontemplowaniem widoków za oknem, natomiast John wciąż wpatrywał się w leżącą pod fotelem butelkę.
Anna mieszkała całkiem niedaleko. Dla pewności zaprowadziliśmy ją pod same drzwi mieszkania. Otworzyła je jednym z kluczy i spojrzała na nas.
- Zapraszam na herbatkę drogich panów. - Powiedziała, niemalże się kłaniając.
- Ależ dziękujemy! - Johnny niemal wepchnął się do mieszkania, licząc na więcej whisky. Chcąc nie chcąc weszliśmy za nim.
Mieszkanko było małe, ale przytulne, w beżowo-niebieskich barwach. Wprost z drzwi wchodziło się do pokoju dziennego połączonego z aneksem kuchennym, z którego korytarzyk prowadził prawdopodobnie do sypialni.
- Usiądźcie sobie! - Dziewczyna machnęła ręką w stronę kompletu mebli, składających się na mini salonik. Ja i George usiedliśmy na kremowej sofie, natomiast Paul i John zajęli miejsca w fotelach. Anna wyciągała jakieś rzeczy z szafek, mrucząc do siebie coś o szalonych snach. Rozejrzałem się dookoła i mój wzrok zatrzymał się na kupce jakichś papierów, chyba katalogów. Wziąłem pierwszy z brzegu. Na czarno-białej okładce uśmiechała się piękna pani, z równymi, białymi zębami i pięknymi oczętami. Otworzyłem gazetkę i zacząłem czytać na głos.
- "Najlepsza klinika chirurgii plastycznej w Londynie! Poczuj się wyjątkowo, spraw sobie nowy nos. Oferujemy zabiegi zmniejszania i zmieniania kształtu nosa, teraz w wyjątkowej cenie specjalnie dla ciebie!", to ciekawe. Może zmniejszyłbym sobie nos? Miałbym większe powodzenie u...
- CZYŚ TY OSZALAŁ? - Wykrzyknął John. - CHCESZ ZABIĆ WINSTONA?
- Nie, tylko go odrobinę... zredukować. Czemu nie, mhmmm...
- Nie możesz tego zrobić Winstonowi, nie możesz tego zrobić mnie! - John wstał, podszedł do mnie i rzucił się na kolana.
- Johnny, nie szalej, to przecież nic takiego. Nawet cena okazyjna, a takie zabiegi to nowość! - Podrapałem się po głowie, patrząc na przyjaciela.
- Proszę, Ringo, zastanów się... - Lennon szlochał z głową na moich kolanach.
- John...
- Nie podejmuj tej decyzji zbyt pochopnie, bo...
- Zamiast rozmawiać o pomniejszeniu nosa Ringo radziłbym zerknąć na datę wydania tego katalogu. - Powiedział z przerażeniem George. Spojrzałem na okładkę i poczułem się, jakby nagle w mieszkaniu temperatura spadła do minus dwudziestu.
- Wydanie pierwsze. Styczeń 2013.
________________________________________________________
JEST! Napisałam ; - ;
Nie jestem z tego zbyt zadowolona, ale cóż ;____;
Znów musieliście tak długo czekać, za co bardzo serdecznie przepraszam. Właściwie już we wtorek miałam wymyśloną koncepcję na następne części, ale we wtorek nie miałam czasu ich napisać, bo po południu mam korki ; - ; W środę rano gruchnęła wieść o tym, że Paul będzie miał koncert w Polsce i cały wieczór siedziałam i czytałam o tym, w czwartek moja klasa robiła skecz napisany przeze mnie na Dzień Wagarowicza, miałam straszny stres i na niczym się skupić, więc postanowiłam napisać coś w weekend, gdy już będzie po wszystkim i gdy będę wiedziała, czy jadę na Paula. Kiedy tata napisał mi SMS-a, że kupił bilety... był pisk na całą halę XD Wczoraj przedświąteczne sprzątanie, więc piszę dzisiaj, w przerwie między kościołem a robieniem projektu na WOS ; - ;
PS. Kto z was jedzie na koncert? *u*
PS2. Dziękuję za tyyyyyle komentarzy! *_*
- Uderzyłaś się w głowę, tak? Może trzeba jechać do szpitala, bardzo cię boli? - Pytał. Pomyślałem, że pewnie niewygodnie jej trochę na asfalcie, więc podałem jej rękę, by pomóc jej wstać. Kobieta jednak odsunęła się ode mnie z wystraszoną miną. Zrobiło mi się smutno, przecież to ja jestem ten uroczy! Zamiast skorzystać z mojej pomocy pannica spróbowała podnieść się o własnych siłach, nie wyszło jej to jednak zbyt dobrze - niemal się nie przewróciła o własne nogi. Oparła się o samochód i odetchnęła głęboko, po czym poprawiła koczek, który nieco jej się przekrzywił. Następnie spojrzała w naszą stronę. Pewnie przedstawialiśmy teraz dość komiczny widok - czterech gości kucających na parkingu, wszyscy z bladymi twarzami i zdziwionymi minami. Postanowiłem przerwać tę komedię i wstałem, jednocześnie ciągnąc za ramię George'a. W tym momencie Paul i John też oprzytomnieli i podnieśli się z klęczek.
- To sen, tak, to sen...- Usłyszałem ze strony samochodu. - Za niedługo się obudzę i oni znikną. To tylko chory sen...
- Wypraszam sobie! - John wycelował nos w niebo.
- Skoro to sen, to oni nic mi nie zrobią, mhm. - Głos dziewczyny stał się pewniejszy. Podeszła do nas z szerokim uśmiechem.
- Już wszystko w porządku? - Zapytałem, patrząc na nią niepewnie, gdyż jej cera wciąż była kredowobiała, a na czole perliły się krople potu.
- Najlepszym, panie Richardzie. - Odrzekła, uśmiechając się jeszcze szerzej. - Mam na imię Anna.
- Nasze imiona pewnie znasz. - Mruknął Georgie. Zdziwiłem się, że w ogóle się odezwał, bo raczej rzadko to robi.
- Oh, oczywiście! - Zaśmiała się nerwowo. Wystraszyłem się, bo brzmiała przy tym trochę jak pacjentka szpitala psychiatrycznego.
- Masz teraz coś ważnego do zrobienia? Bo chyba lepiej będzie, jeśli wrócisz do domu i trochę się uspokoisz. - Dodał George.
- Nie, nie mam! - Znów ten śmiech! - A wy?
- Już skończyliśmy pracę, więc możemy odwieźć cię do domu.
- Ależ ja sama bardzo chętnie się odwiozę! - Anna wyjęła z torebki butelkę i pociągnęła z niej zdrowo.
- Żadnego alkoholu! - Paul podbiegł do niej i wyrwał jej whisky z rąk.
- Właśnie, żadnego alkoholu! - Powiedział stanowczo John, po czym z niewinną miną podszedł do basisty i zaczął wpatrywać się we flakon. Chyba wiem, co się stanie gdy już wrócimy do domu. A gdy John trochę popije, to zamęcza mojego Win... to znaczy, zamęcza mój nos jeszcze bardziej.
- Wsiadamy! - Paulie otworzył drzwi auta kluczem, który przed chwilą został wyjęty z torebki przez dziewczynę, po czym niemal wepchnął właścicielkę do środka. John, George i ja również wsiedliśmy do środka, po czym Paul zasiadł na miejscu kierowcy.
- Jesteś pewien, że potrafisz tym jeździć? - Zapytałem z powątpiewaniem. W odpowiedzi usłyszałem jakieś mruknięcie. Basista zaczął majstrować przy samochodzie i po jakimś czasie udało mu się ruszyć.
- Teraz to już będzie z górki! Gdzie mieszkasz? - Podczas gdy dziewczyna zaczęła tłumaczyć, jak dojechać do jej miejsca zamieszkania, auto powoli wyjechało z parkingu. Razem z George'em zajęliśmy się kontemplowaniem widoków za oknem, natomiast John wciąż wpatrywał się w leżącą pod fotelem butelkę.
Anna mieszkała całkiem niedaleko. Dla pewności zaprowadziliśmy ją pod same drzwi mieszkania. Otworzyła je jednym z kluczy i spojrzała na nas.
- Zapraszam na herbatkę drogich panów. - Powiedziała, niemalże się kłaniając.
- Ależ dziękujemy! - Johnny niemal wepchnął się do mieszkania, licząc na więcej whisky. Chcąc nie chcąc weszliśmy za nim.
Mieszkanko było małe, ale przytulne, w beżowo-niebieskich barwach. Wprost z drzwi wchodziło się do pokoju dziennego połączonego z aneksem kuchennym, z którego korytarzyk prowadził prawdopodobnie do sypialni.
- Usiądźcie sobie! - Dziewczyna machnęła ręką w stronę kompletu mebli, składających się na mini salonik. Ja i George usiedliśmy na kremowej sofie, natomiast Paul i John zajęli miejsca w fotelach. Anna wyciągała jakieś rzeczy z szafek, mrucząc do siebie coś o szalonych snach. Rozejrzałem się dookoła i mój wzrok zatrzymał się na kupce jakichś papierów, chyba katalogów. Wziąłem pierwszy z brzegu. Na czarno-białej okładce uśmiechała się piękna pani, z równymi, białymi zębami i pięknymi oczętami. Otworzyłem gazetkę i zacząłem czytać na głos.
- "Najlepsza klinika chirurgii plastycznej w Londynie! Poczuj się wyjątkowo, spraw sobie nowy nos. Oferujemy zabiegi zmniejszania i zmieniania kształtu nosa, teraz w wyjątkowej cenie specjalnie dla ciebie!", to ciekawe. Może zmniejszyłbym sobie nos? Miałbym większe powodzenie u...
- CZYŚ TY OSZALAŁ? - Wykrzyknął John. - CHCESZ ZABIĆ WINSTONA?
- Nie, tylko go odrobinę... zredukować. Czemu nie, mhmmm...
- Nie możesz tego zrobić Winstonowi, nie możesz tego zrobić mnie! - John wstał, podszedł do mnie i rzucił się na kolana.
- Johnny, nie szalej, to przecież nic takiego. Nawet cena okazyjna, a takie zabiegi to nowość! - Podrapałem się po głowie, patrząc na przyjaciela.
- Proszę, Ringo, zastanów się... - Lennon szlochał z głową na moich kolanach.
- John...
- Nie podejmuj tej decyzji zbyt pochopnie, bo...
- Zamiast rozmawiać o pomniejszeniu nosa Ringo radziłbym zerknąć na datę wydania tego katalogu. - Powiedział z przerażeniem George. Spojrzałem na okładkę i poczułem się, jakby nagle w mieszkaniu temperatura spadła do minus dwudziestu.
- Wydanie pierwsze. Styczeń 2013.
________________________________________________________
JEST! Napisałam ; - ;
Nie jestem z tego zbyt zadowolona, ale cóż ;____;
Znów musieliście tak długo czekać, za co bardzo serdecznie przepraszam. Właściwie już we wtorek miałam wymyśloną koncepcję na następne części, ale we wtorek nie miałam czasu ich napisać, bo po południu mam korki ; - ; W środę rano gruchnęła wieść o tym, że Paul będzie miał koncert w Polsce i cały wieczór siedziałam i czytałam o tym, w czwartek moja klasa robiła skecz napisany przeze mnie na Dzień Wagarowicza, miałam straszny stres i na niczym się skupić, więc postanowiłam napisać coś w weekend, gdy już będzie po wszystkim i gdy będę wiedziała, czy jadę na Paula. Kiedy tata napisał mi SMS-a, że kupił bilety... był pisk na całą halę XD Wczoraj przedświąteczne sprzątanie, więc piszę dzisiaj, w przerwie między kościołem a robieniem projektu na WOS ; - ;
PS. Kto z was jedzie na koncert? *u*
PS2. Dziękuję za tyyyyyle komentarzy! *_*
sobota, 2 marca 2013
Ringuniowi zdarzyło sie myśleć, cz. 4 - Dziwaczny człowiek
Coś było nie tak. Nie wiedziałem dokładnie dlaczego tak było, ale... Spojrzałem na moich kolegów i zauważyłem, że mają nietęgie miny.
- Coś jest nie tak. - Stwierdził Paul, rozglądając się dookoła. George badawczo przyglądał się drzewom dookoła.
- Ewidentnie. - Potaknął John. - Ale chodźmy już do domu*, bo umieram z głodu! W dodatku muszę nakarmić kota.
- Dbasz o Elvisa bardziej, niż o siebie samego... - Westchnął nasz basista i skierował się w stronę samochodu. Ale samochodu... nie było. - Dałbym głowę, że parkowaliśmy tutaj.
- Ktoś ukradł nam samochód! - John zaczął chodzić w kółko i wykrzykiwać jakieś przekleństwa. Rozejrzałem się jeszcze raz. Wszystko wydawało się jakieś takie... starsze, bardziej zniszczone. Szum dobiegający z ulicy był inny, niż ten, który słyszałem rano...
Nagle na parking wjechało srebrne coś. Wyglądało jak statek kosmiczny, ale jednocześnie było znajome. Pojazd był czterodrzwiowy, miał szybę z przodu i cztery koła.
- To jest auto! - Gwizdnął Georgie. - Jakieś dziwaczne, może nowoczesny projekt?
Mruknąłem coś niewyraźnie i wbiłem wzrok w pojazd. Zatrzymał się z gracją na jednym z miejsc parkingowych, a po chwili ze środka wyszła młoda dziewczyna, dość zaabsorbowana chowaniem kluczy w dużej torebce. Kobieta wyglądała tak dziwnie, jak jej pojazd. Miała na sobie wąskie rurki (od kiedy dziewczęta noszą rurki?!) z niebieskiego dżinsu, tenisówki z gwiazdką na boku i wielką torebkę. Najdziwniejsza jednak była jej bluzka, która wyglądała jak męska koszulka.
- Moda aż tak się zmieniła od rana? - Zapytał półgębkiem Georgie. Cała nasza czwórka patrzyła na dziewczę w oniemieniu. Chyba poczuła na sobie nasz wzrok, bo zaprzestała grzebania w torbie i spojrzała na nas. Jej piwne oczy zrobiły się nienaturalnie wielkie, a ręka powędrowała do gardła. Rozpoznała nas! Nie była więc żadną kosmitką, tylko normalnym człowiekiem. Zamrugała dwa razy i osunęła się na ziemię. Paul zaklął i pośpieszył dziewczynie na ratunek, a my pobiegliśmy za nim. Po trzech czy czterech minutach udało nam się ją jakoś ocucić. Spojrzała na nas.
Spotykamy się z różnymi reakcjami - zazwyczaj dziewczyny, które nas spotykają, patrzą na nas z zachwytem. Miłością. Podziwem. Czasami nawet z nabożną czcią...
Ale ta dziewczyna wpatrywała się w nas oczyma pełnymi przerażenia.
- Coś się stało? - Zapytałem z niepokojem, łapiąc ją za rękę z zamiarem zbadania pulsu.
- MY się staliśmy, Ringo! - Rzekł ze złością John. - Trzeba było uciekać, gdy tylko to coś się tu pojawiło.
- To nie jest wina Ringo, nie krzycz na niego! - Powiedział George pod nosem.
- A co, wina Winstona? Winstonku, nie przejmuj się...
- Ciiiiiicho! - Prychnął Paul, po czym zwrócił się do dziewczyny. - Wszystko w porządku?
- Z-ze zdrowiem fizycznym chyba tak. - Powiedziała cicho. - Gorzej z wszystkim innym. C-co... Wy wyglądacie dokładnie jak Beatlesi... Ale to niemożliwe, niemożliwe!
- Dlaczego niemożliwe? - Zdziwiłem się. Przecież często nas można spotkać w okolicach Abbey Road.
- Przecież zespół The Beatles rozpadł się 43 lata temu!
_______________________________________________
Wiem, że krótkie, ale chcę zbudować napięcie - haha! Wredna Gienia jest wredna :3
Dziękuję wam bardzobardzobardzobardzo za wszystkie komentarze! Jest ich dziewięć... DZIEWIĘĆ! *U* To rekord. Serce mi rośnie, jak na to patrzę. Jesteście super ^ ^
Kolejne notki będą pojawiać się raczej niezbyt regularnie - mam teraz duużo pracy ; - ; Jeśli chcecie wiedzieć, co tam u mnie, to zapraszam na mojego pamiętnikowego bloga.
Rzegnaicie :3
PS: Znów uniżenie proszę o komentarze *____________* oraz o wskazanie mi błędów, jeżeli takowe się pojawiły.
- Coś jest nie tak. - Stwierdził Paul, rozglądając się dookoła. George badawczo przyglądał się drzewom dookoła.
- Ewidentnie. - Potaknął John. - Ale chodźmy już do domu*, bo umieram z głodu! W dodatku muszę nakarmić kota.
- Dbasz o Elvisa bardziej, niż o siebie samego... - Westchnął nasz basista i skierował się w stronę samochodu. Ale samochodu... nie było. - Dałbym głowę, że parkowaliśmy tutaj.
- Ktoś ukradł nam samochód! - John zaczął chodzić w kółko i wykrzykiwać jakieś przekleństwa. Rozejrzałem się jeszcze raz. Wszystko wydawało się jakieś takie... starsze, bardziej zniszczone. Szum dobiegający z ulicy był inny, niż ten, który słyszałem rano...
Nagle na parking wjechało srebrne coś. Wyglądało jak statek kosmiczny, ale jednocześnie było znajome. Pojazd był czterodrzwiowy, miał szybę z przodu i cztery koła.
- To jest auto! - Gwizdnął Georgie. - Jakieś dziwaczne, może nowoczesny projekt?
Mruknąłem coś niewyraźnie i wbiłem wzrok w pojazd. Zatrzymał się z gracją na jednym z miejsc parkingowych, a po chwili ze środka wyszła młoda dziewczyna, dość zaabsorbowana chowaniem kluczy w dużej torebce. Kobieta wyglądała tak dziwnie, jak jej pojazd. Miała na sobie wąskie rurki (od kiedy dziewczęta noszą rurki?!) z niebieskiego dżinsu, tenisówki z gwiazdką na boku i wielką torebkę. Najdziwniejsza jednak była jej bluzka, która wyglądała jak męska koszulka.
- Moda aż tak się zmieniła od rana? - Zapytał półgębkiem Georgie. Cała nasza czwórka patrzyła na dziewczę w oniemieniu. Chyba poczuła na sobie nasz wzrok, bo zaprzestała grzebania w torbie i spojrzała na nas. Jej piwne oczy zrobiły się nienaturalnie wielkie, a ręka powędrowała do gardła. Rozpoznała nas! Nie była więc żadną kosmitką, tylko normalnym człowiekiem. Zamrugała dwa razy i osunęła się na ziemię. Paul zaklął i pośpieszył dziewczynie na ratunek, a my pobiegliśmy za nim. Po trzech czy czterech minutach udało nam się ją jakoś ocucić. Spojrzała na nas.
Spotykamy się z różnymi reakcjami - zazwyczaj dziewczyny, które nas spotykają, patrzą na nas z zachwytem. Miłością. Podziwem. Czasami nawet z nabożną czcią...
Ale ta dziewczyna wpatrywała się w nas oczyma pełnymi przerażenia.
- Coś się stało? - Zapytałem z niepokojem, łapiąc ją za rękę z zamiarem zbadania pulsu.
- MY się staliśmy, Ringo! - Rzekł ze złością John. - Trzeba było uciekać, gdy tylko to coś się tu pojawiło.
- To nie jest wina Ringo, nie krzycz na niego! - Powiedział George pod nosem.
- A co, wina Winstona? Winstonku, nie przejmuj się...
- Ciiiiiicho! - Prychnął Paul, po czym zwrócił się do dziewczyny. - Wszystko w porządku?
- Z-ze zdrowiem fizycznym chyba tak. - Powiedziała cicho. - Gorzej z wszystkim innym. C-co... Wy wyglądacie dokładnie jak Beatlesi... Ale to niemożliwe, niemożliwe!
- Dlaczego niemożliwe? - Zdziwiłem się. Przecież często nas można spotkać w okolicach Abbey Road.
- Przecież zespół The Beatles rozpadł się 43 lata temu!
_______________________________________________
Wiem, że krótkie, ale chcę zbudować napięcie - haha! Wredna Gienia jest wredna :3
Dziękuję wam bardzobardzobardzobardzo za wszystkie komentarze! Jest ich dziewięć... DZIEWIĘĆ! *U* To rekord. Serce mi rośnie, jak na to patrzę. Jesteście super ^ ^
Kolejne notki będą pojawiać się raczej niezbyt regularnie - mam teraz duużo pracy ; - ; Jeśli chcecie wiedzieć, co tam u mnie, to zapraszam na mojego pamiętnikowego bloga.
Rzegnaicie :3
PS: Znów uniżenie proszę o komentarze *____________* oraz o wskazanie mi błędów, jeżeli takowe się pojawiły.
Choroby:
beatlemaniacs,
Beatlesi,
Cute,
Fanfiction,
FF,
George,
i love The Beatles,
John,
NIE YAOI xD,
Paul,
Ringo,
RINGUNIUNIO,
Sexy Beatles,
skarpetka,
The Beatles,
złe opowiadanie - so sad ; - ;
sobota, 23 lutego 2013
Wytłumaczenie.
Cześć :3
Chciałam Wam wyjaśnić, dlaczego nie dodałam nic od tak dawna.
Po prostu nie miałam z czego ; - ; Tata zabrał laptopa do sanatorium. Opublikowanie czegoś na starym komputerze naprawdę graniczy z cudem... No, to zagadka wyjaśniona. Bardzo Was przepraszam </3
Ale w przyszłym tygodniu pojawi się następna część, laptopek już w domu <3
RZEGANICIE ^ ^
Chciałam Wam wyjaśnić, dlaczego nie dodałam nic od tak dawna.
Po prostu nie miałam z czego ; - ; Tata zabrał laptopa do sanatorium. Opublikowanie czegoś na starym komputerze naprawdę graniczy z cudem... No, to zagadka wyjaśniona. Bardzo Was przepraszam </3
Ale w przyszłym tygodniu pojawi się następna część, laptopek już w domu <3
RZEGANICIE ^ ^
czwartek, 24 stycznia 2013
Ringuniowi zdarzyło się myśleć cz. 3 - Sci-fi Skarpeta
- Ringo, następnym razem nie trzep tak bardzo głową, bo uszkodzisz Winstona. – Jęknął mi nad uchem John, gdy po próbie zdążaliśmy na parking.
-
Ale to są moje oryginalne ruchy perkusisty! – Zaprotestowałem
płaczliwie, macając się po nosie. Co jest w nim takiego, że tak
zauroczył Johna? Owszem, Winston jest
dość okazały i ma przepiękne dziurki, ale to ciągle tylko NOS! Lennon
też ma nos. Jest całkiem fajny, taki oryginalny, dużo lepszy niż mój..
Nadaje całej twarzy charakteru, i..
-
Ej! Spójrzcie tam! – Wykrzyczał Paul, pokazując palcem grupę fanek,
które koczowały nieopodal samochodu. Jedna z nich właśnie nas zauważyła i
piszcząc poinformowała o tym swoje towarzyszki.
-
Słodki Jezu! – George wyglądał, jakby zaraz miał dostać zawału. Nie
było mi jednak dane podziwiać dłużej jego miny, bo coś pociągnęło mnie
za ramię i znalazłem się w prawie całkowitych ciemnościach.
- John, gdzieś ty nas wpakował? – Zapytał brunet przyduszonym głosem.
-
To chyba budka telefoniczna. Ciekawe, kiedy ją tu postawili? Mógłbym
przysiąc, że wczoraj w tym miejscu stał kosz na śmieci. – Cóż,
niech on sobie mówi co chce, ale mnie to wcale nie przypomina budki
telefonicznej. One są czerwone i bardzo ładne, a coś, w czym się
znaleźliśmy wygląda raczej jak wielki sejf, jest tu ciemno jak w
skarpecie, w dodatku strasznie ciągnie. Nie słuchać też żadnych odgłosów
z zewnątrz. Może ktoś postawił to tutaj, wynajął tamte dziewczyny, by
udawały fanki, przewidział że tu wejdziemy… Pewnie ten ktoś chce nas
porwać dla okupu! Może to ta dziwna sprzątaczka z fartuchem w peonie?
Zawsze mi się wydawało, że peonie są dla szalonych ludzi. To na pewno
ona! Jak wielu pieniędzy może chcieć taka kobieta? Biedny Brian, będzie
musiał za wszystko zapłacić !
Johnny
zaczął majstrować przy ścianie, w której przypuszczalnie znajdowała się
klamka, jednak nie miał zbyt wiele przestrzeni na takie manewry. Już po
chwili zaczęły się rozlegać protest y.
- John, dźgnąłeś mnie łokciem w brzuch!
- Ała, George, co ty robisz? To moja noga!
- Paul, co się tak rozpychasz? Tu nie ma miejsca…
Tylko
ja niczego nie mówiłem, bo miałem po prostu za mało powietrza. Cała ta
trójka facetów praktycznie na mnie leżała. Dlaczego zawsze mnie spotyka
taki los? Najmniejsi faceci w zespołach zawsze mają gorzej. Mam przez to
kompleksy. Pozostali właśnie uznali, że to dobry pomysł na dzikie
tańce. Zaczęli się przepychać, kotłować i przeklinać, a John wciąż nie mógł znaleźć klamki – prawie jak na imprezie, na której byliśmy ostatnio… W chwili, w której poczułem, że nie mogę już oddychać, ścianka (czy cokolwiek innego), na której prawie zdychałem z braku tlenu, runęła, a my wysypaliśmy się na chodnik. Wstałem i otrzepałem spodnie z kurzu. Te rzezimieszki zapłacą
Ringusiowi za pralnię! Nowe spodnie, całe w jakimś brudzie… Hultaje!
Nicponie! Oh, Ringo, uspokój się, wulgaryzmy tutaj nie pomogą! Trzeba im
wybaczyć, to przecież moi przyjaciele.
Oderwałem wzrok od wciąż niezbyt czystych spodni i rozejrzałem się wokoło. Chodnik tak jakby poszarzał, budynek obok też… Wszystko było takie samo, jednak w pewien sposób inne. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć, jednak wiedziałem, że to już nie był nasz Londyn..
_____
No, napisałam już teraz :3
Dodaję to z mojego starego jak świat komputera, oby się jakoś udało!
W Mozilli były jakieś problemy, mam nadzieję, że przez chrome się uda ;3
C'yaa
PS: Dziękuję Wam za wszystkie komentarze i uniżenie proszę o kolejne *-*
_____
No, napisałam już teraz :3
Dodaję to z mojego starego jak świat komputera, oby się jakoś udało!
W Mozilli były jakieś problemy, mam nadzieję, że przez chrome się uda ;3
C'yaa
PS: Dziękuję Wam za wszystkie komentarze i uniżenie proszę o kolejne *-*
środa, 23 stycznia 2013
~Beatlesi~
Kilka osób chce, żebym napisała coś o Beatlesach. Wiecie co?
DOKOŃCZĘ TO O SKARPECIE! XD
Od tego weekendu mam ferie, więc będę miała dużo czasu na "twórczość" - szykujcie się na Wielki Noworoczny Powrót Małego Zrypanego Człowieka Genowefy! ^u^
C'a :3
PS: Coś mi odwaliło i zgłosiłam tego bloga do konkursu na blog roku.
LINK: http://blogroku.pl/2012/ kategorie/-across-the- universe-,4zy,blog.html
Yaa! XD
DOKOŃCZĘ TO O SKARPECIE! XD
Od tego weekendu mam ferie, więc będę miała dużo czasu na "twórczość" - szykujcie się na Wielki Noworoczny Powrót Małego Zrypanego Człowieka Genowefy! ^u^
C'a :3
PS: Coś mi odwaliło i zgłosiłam tego bloga do konkursu na blog roku.
LINK: http://blogroku.pl/2012/
Yaa! XD
Subskrybuj:
Posty (Atom)