Kiedy jakiś czas temu przyjaciele z zespołu postanowili zabrać mnie prawie siłą na jakąś mocno zakrapianą imprezę to, cóż - nie skończyło się to dla mnie najlepiej. Ból głowy, który dokuczał mi następnego dnia niemal rozsadzał moją czaszkę. Wtrąbiłem mnóstwo tabletek, wąchnąłem dziwny proszek podsunięty przez jakiegoś uczynnego parobka, próbowałem nawet wypić piwo, które magicznym sposobem wróciło na powierzchnię już kilka sekund po opróżnieniu kufla do połowy... Jednym słowem - megakac. Jednak tamta dolegliwość była niczym, niczym prócz może delikatnego dyskomfortu w porównaniu do tego, co odczuwałem teraz. Dodatkowo coś - jak się później okazało ramię George'a - uwierało mnie boleśnie w pośladek.
- Ringo... Leżysz na mnie. - Jęknął nosowy głos gdzieś w okolicach mojego pępka. Z bólu do mojej głowy wbiegła szalejąc kretyńska myśl, a w mózgu spustoszenie zaczęło siać pewne pytanie - czy ja ZJADŁEM George'a?
Na szczęście po kilku sekundach mój umysł nieco się rozjaśnił. Przeturlałem się odrobinę w lewo i rozejrzałem po okolicy. Dosyć mi znanej, jak się okazało - wraz z trzema kumplami polegiwaliśmy sobie na podłodze w studiu przy Abbey Road. Co dziwne, dookoła nie było żadnych butelek czy też innych śladów po przypuszczalnie odbytej przez nas wczoraj alkoholowej libacji. Dywan swoim zwyczajem był nieco przybrudzony, ale nie tym, czego można było się spodziewać na dywanie po balandze.
George właśnie usiadł opierając się o moją perkusję i objadał się wytrzaśniętym nie wiadomo skąd kawałkiem tarty. John i Paul leżeli ciasno do siebie przytuleni w okolicach pianina.
Wydawało mi się, że John ssał kciuk, ale to może tylko taka gra światła i cienia.
- Co się tu dzieje? - Zapytałem głucho. Odpowiedział mi nieco mlaszczący głos George'a.
- Nie mam pojęcia, stary.
Cudownie. Widać nie tylko ja jeden nie pamiętam kompletnie nic z wczorajszego dnia, ani nawet z minionego tygodnia. Westchnąłem głęboko. Pulsowanie w skroniach nieco zelżało, dzięki czemu wzrok się nieco ustabilizował. Zauważyłem na podłodze jakiś śmieszny, błyszczący klocek. Z jednej strony był gładki i czarny, a na drugiej pysznił się znaczek przedstawiający nadgryzione jabłko. Przedmiot po obu stronach miał jakieś dziwne zgrubienia - gdy niechcący nacisnąłem jedno z nich, czarna strona klocka rozjarzyła się. Wystraszony cisnąłem tym diabelstwem o ścianę. Coś trzasnęło i gładka strona znów zrobiła się czarna. Oszołomiony wstałem z podłogi i otrzepałem marynarkę z kurzu, po czym z moich ust wypłynęło to jedno jakże wszystkim znane, wyświechtane i nieszczere zdanie...
- Już więcej z wami nie piję, chłopaki!
______________________________________________________________________________
No. Czyli to już koniec. Koniec koniec. Nie wiem, czy jeszcze coś tu napiszę, bo jak mówiłam... Hum, poznałam nowych ludzi. Ludzi, którzy piszą tak wspaniale, iż wiem, że nigdy nie będę nawet w połowie tak dobra. To trochę dobija. No trudno.
Dziękuję Wam za to, że czytacie. Za wszystkie komentarze i wyświetlenia, za obserwacje... No, to by było na tyle.
Baibai ^.~
"And in the end the love you take is equal to the love you make."
O.o
OdpowiedzUsuńKoniec? KONIEC?! I... i... i... już więcej nie napiszesz? No kurde, Gienia, wkurzają mnie Twoi znajomi, skoro zamiast jakoś Cię motywować, podcinają Ci skrzydła. Nawet jeśli robią to nieświadomie. Jestem wściekła i chyba tak szybko mi nie przejdzie. >.<
zmień znajomych! piszesz bardzo ciekawie, uwielbiam Twoje opwiadania, przeczytalam wszystko w mgnieniu oka
OdpowiedzUsuń